Ludzie na mydło. Mit, w który uwierzyliśmy – Tomasz Bonek

Powiedzmy to od razu: w czasie II wojny światowej Instytut Anatomii w Gdańsku nie pełnił funkcji fabryki mydła z tłuszczu ludzkiego. W 1945 roku Komisja Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce natrafiła jedynie na niewielkie jego ilości. Traf chciał, że członkinią komisji była pisarka Zofia Nałkowska, która tomem “Medaliony” na długie lata przypieczętowała ów mit.

W instytucie profesora Spannera nie popełniano także zbrodni ludobójstwa. “Materiał ludzki”, jak eufemistycznie określano zwłoki, przyjeżdżał z więzień, szpitali psychiatrycznych, obozu koncentracyjnego Stutthof. Wytwarzane na miejscu preparaty naukowe służyły przede wszystkim studentom medycyny. Przerażające powojenne odkrycie (głowy, korpusy, ludzkie skóry, czaszki, piszczele, kocioł z trupem, piec do spalania resztek) pobudzało wyobraźnię świadków.

W końcu sam Rudolf Spanner nie był bestią w ludzkiej skórze. Ot, przybył do Gdańska skuszony intratną propozycją, marzeniami o dokonaniach i sławie. Do dzisiaj istnieje dom, w którym mieszkał – stylowa willa podkreślająca status dyrektora instytutu.

Kadrę naukową gdańskiego ośrodka – oczka w głowie Ericha Grossmanna stanowili także Otto Schmidt, Max Schneider, Werner Koll. W Poznaniu działali Hermann Voss i Robert Herrlinger, dzieląc się zwłokami licznie dostarczanymi przez tamtejsze Gestapo nie tylko z profesorem Spannerem, ale także instytutami we Wrocławiu i Królewcu.

Żadna z wymienionych osób nie poniosła odpowiedzialności za swoje czyny, żadnej nie udowodniono bezpośredniego związku ze zbrodniami hitlerowskimi. Prowadzone w czasie wojny badania, preparaty przygotowywane ze szczątków ofiar reżimu III Rzeszy podlegają jedynie ocenie moralnej, co w kategoriach poczucia sprawiedliwości dla wielu może okazać się niewystarczające.

Tym bardziej warto wspomnieć o poznańskim lekarzu Franciszku Witaszku, któremu władze okupacyjne zezwoliły na prowadzenie praktyki lekarskiej dla Polaków. Dawało to wspaniałą okazję do działalności konspiracyjnej, polegającej na produkcji trucizn o przedłużonym działaniu. Za uśmiercanie wysokich funkcjonariuszy SS, oraz kolaborantów Franciszek Witaszek zapłacił głową, którą Niemcy przechowywali w słoju z formaliną i imienną etykietą wielokrotnego mordercy.

Bez względu na to, o kim pisze, Tomasz Bonek tworzy fascynujące portrety, dzięki którym jego bohaterowie ożywają, a czytelnik czuje, że jest w centrum relacjonowanych wydarzeń, ogląda je od środka, z wielu perspektyw. Dokument nabiera cech powieści akcji, od której nie sposób się oderwać.

Może to właśnie “Ludzie na mydło. Mit, w który uwierzyliśmy” powinny być lekturą szkolną?

Aleksandra Buchaniec-Bartczak

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak Horyzont.

Dodaj komentarz