Serhij Żadan uczy nas, jak inaczej opowiadać o wojnie. W kuchni odpowiednikiem jego pióra byłby wolnowar. Powoli, bez wrzenia, kipienia, pilnowania, niepostrzeżenie, z mimochodem wrzuconych do garnka składników otrzymujemy soczysty posiłek.
Tylko dlaczego więźnie nam w gardle?
“Przylatuje”, “nie przylatuje” – powtarzające się słowa, które w zwykłych okolicznościach mogłyby dotyczyć owadów, lub gości z zagranicy. Tu wyznaczają ramy względnej normalności – czas zawieszenia i czas powrotu do codziennych zadań.
Niektóre z nich wyostrzają się, nabierają znamion groteski. Pilnujący szkoły bez uczniów nauczyciel, który z dnia na dzień zostaje w niej dłużej, aż w końcu przeprowadza się na stałe, by otulać kocami dwa uszkodzone fortepiany.
Mniej więcej bezpieczne mieszkanie (parter, stary budynek, blisko centrum) niczym bezpłatny hostel. Taki trochę-na-niby dom, w którym przygotowuje się posiłki z nieświeżych produktów i czerstwego chleba.
Miłość żony i “tej drugiej”, którą poznał w wojsku. Jego pogrzeb, ich wymierzone w siebie spojrzenia.
Poczucie godności, a może tylko rezygnacji tych, którzy czekają na humanitarkę (kasza, konserwy, niepotrzebne pampersy).
Cmentarz weselszy od szkolnego boiska.
Życie to śmiertelna gra, a chwilami dziecięca zabawa, którą w każdej chwili może przerwać rozzłoszczony dorosły. Gdy nie ma ludzi, można ich sobie wyobrazić. Gdy są, nadal zajmują ich ludzkie sprawy: brak miesiączki, trudna relacja z matką, schadzka, miłość, ślub. Bez ludzi się nie da. Tylko wszystko jakby w krzywym, lub pękniętym zwierciadle.
Objętość tomu odwrotnie proporcjonalna do czasu trwania i rozmiarów rozpętanej przez Putina wojny. Brak krwawych opowieści z frontu. Oszczędność obrazu, prostota narracji, dobitność puenty – oto siła “Arabesek”.
Arabeska – powtarzalny roślinno-geometryczny ornament służący głównie do wypełniania płaszczyzn, stosowany czasami w formie silnie przestylizowanej. Nie u Żadana.
Aleksandra Buchaniec-Bartczak
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czarne.
