Właściwie Izrael nie interesował się Kafką. Tworzył po niemiecku, a język ten jeszcze wiele lat po wojnie kojarzył się ze zbrodnią, oprawcami, cierpieniem. Przyjęte od Niemców „krwawe pieniądze” (reparacje wojenne) rozsierdziły wielu, zrażając do wszystkiego, co stamtąd. W młodym państwie liczył się nowy Żyd: urodzony w Erec Israel, mówiący po hebrajsku, noszący lokalne imię i nazwisko, odrzucający maniery i sentymenty, nie pamiętający o wojnie.
Młode państwo patrzyło w przyszłość, Franz Kafka był uosobieniem przeszłości; symbolem rozdartego, niepewnego, upokarzającego galutu. Osobowościowo przypominał szlemiela – nieudacznika z żydowskich dowcipów, który nawet kiedy upada na wznak, to i tak łamie sobie nos. Także cechy jego twórczości: groza, absurd, groteska przynależały bardziej do świata diaspory niż twardego realizmu kibucu.
Jednak Izrael upomniał się o Kafkę, ba! stoczył o niego niejeden sądowy bój.
Wszystko zaczęło się od przyjacielskiej zdrady – Maks Brod zlekceważył zalecenie Franza i nie spalił pozostawionych przezeń rękopisów. W 1939 roku zabrał je ze sobą do Palestyny.
Tu pojawia się kolejna osoba dramatu – Esther Hoffe – sekretarka, z czasem także partnerka Maksa Broda. To ona odziedziczyła archiwum kochanka, którego sporą część stanowiła spuścizna Kafki; po niej zaś jej dwie córki.
Biblioteka Narodowa Izraela nie mogła pozwolić, by tak cenne zasoby pozostały w prywatnych, tym bardziej niepewnych (wyprzedawanie zbiorów, styl życia Evy Hoffe) rękach. Naprawdę duży gracz może wiele, zawsze znajdzie się stosowny paragraf i odpowiednio wygadany prawnik, który wygra sprawę. Oprócz pań Hoffe, w szranki z Izraelem stanęły Niemcy, a konkretnie Niemieckie Narodowe Archiwum Literatury w Marbach.
Nietrudno przewidzieć jak zakończył się proces, fascynujące pozostaje jednak śledzenie kolejnych jego etapów, zwrotów akcji, argumentów wysuwanych przez każdą ze stron.
Czy Brod dobrze zrobił wydając dzieła Kafki i rozsławiając jego imię w świecie? My współcześni nie mamy co do tego wątpliwości, lecz kto wie – zdrada, to zdrada. Jak wynika z testamentu Broda, także Esther Hoffe słowo to nie było obce. Może na skrzyni z papierami Franza ciąży klątwa? Maks zawłaszczył nie tylko dzieła, także ich autora, opracowując niedokończone utwory. Znamy Kafkę, czy wyobrażenie Kafki?
Spróbujmy go zatem zobaczyć siedzącego na chmurce i spoglądającego z niedowierzaniem na walczących o jego schedę. Z niedowierzaniem i ponurą pośmiertną satysfakcją.
Bez względu na to, jak czysto-nieczysto grał Izrael – rozumiemy i wybaczamy. Trudno wypuścić z rąk coś tak wartościowego intelektualnie i materialnie; trudno zignorować markę nazwiska i pogrzebać narodowe ambicje. Papier można trzymać w każdej bibliotece i w każdym archiwum. Przynależność językowa i kulturowa autora nie ma tu większego znaczenia.
Rzecz ma się zupełnie inaczej w przypadku dzieł nierozerwalnie związanych z miejscem, w którym powstały, jak na przykład fresków Brunona Schulza, wywiezionych potajemnie przez Jad Waszem z drohobyckiej willi Landaua. Pozbawione kontekstu, zawsze będą już tylko poszarpanym fragmentem tynku – niezagojoną raną Historii.
„Ostatni proces Kafki” otwiera szerszy dyskurs na temat przynależności twórcy i jego dzieła; dyskurs równie ciekawy i złożony, co sam proces, który z dziennikarsko-detektywistycznym zacięciem zrelacjonował nam Benjamin Balint, mimowolnie zachęcając do sięgnięcia po biografie głównych bohaterów.
Aleksandra Buchaniec-Bartczak
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Agora.