Całe życie może zmienić się w jednej chwili. To właśnie przydarzyło się rodzinie Friedmanów. Bojówki SS zdemolowały ich sklep, aresztowały ojca, podpaliły kamienicę, w której mieszkali. Ruth i jej czworo dzieci uratowało się skacząc z okna, zostając w tym, co mieli na sobie i bez dachu nad głową, a wszystko to w jedną straszną noc 1937 roku w nazistowskich Niemczech.
Trzylatkowie Peter i Hansi – bliźniacy, siedmioletnia Inge i jedenastoletnia – najstarsza z rodzeństwa – Laura, która szybko musiała dorosnąć, stając się podporą i wyręką matki.
Od owej przerażającej nocy rozpoczyna się ich tułaczka, a mieszkanie wuja Herberta w Monachium to jedynie jeden z wielu jej etapów. Także Austria – traktowana jako punkt docelowy, wkrótce wpadnie w ręce zbirów Hitlera.
Śladami najbliższych podąża Kurt Friedman, zwolniony z obozu Dachau w zamian za obietnicę zrzeczenia się majątku i emigracji z Niemiec. Jak łatwo się domyślić, spotkanie z żoną i dziećmi nie będzie ani łatwe, ani bezpieczne, może w ogóle niemożliwe?
Nie mogę zdradzać zbyt wiele…
Podobny atak na dom Ruth otwiera i zamyka powieść. Klatka? Pułapka? Symbol niemożności ucieczki przed nieuniknionym? Może tylko potwierdzenie tezy, że nieważne, ile razy człowiek upada, ważne, ile razy się podnosi.
Być Żydem i przetrwać… Duże zadanie i jeszcze większy wysiłek w nie włożony.
Nawiązanie do tytułu książki pojawia się na jednej z ostatnich stron. Takim mianem Brytyjczycy określają dzieci przybyłe Kindertransportem z Wiednia. Znający losy Friedmanów czytelnik uśmiecha się gorzko, wiedząc, jak pojemne to może być słowo.
Zdarza się Wam żywo reagować na lekturę? Mam na myśli napinanie mięśni, wstrzymywanie oddechu, zaciskanie pięści i wszystkie towarzyszące temu emocje? Tak właśnie czytałam “Uciekinierów” – całą sobą.
Aleksandra Buchaniec-Bartczak
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Prószyński i S-ka.