Z radością witam kolejną książkę Martina Pollacka. Tym razem obiektem dociekań Autora jest jego cioteczna babka.
Napisał skromną (objętościowo) książkę o skromnej (osobowościowo) kobiecie i poważnej sprawie w tle. Co dzieje się, gdy na jakimś terenie władza przechodzi z rąk do rąk, a Historia ukazuje żądne zemsty krwawe oblicze? Bywa, że jej ofiarą padają ciche, nieśmiałe osoby – takie, jak Pauline Drolc.
Ciche, introwertyczne, depresyjne… Kto wie, jaka była naprawdę i co – być może ją trapiło? Otoczenie uważało Pauline za miłą, życzliwą, uczynną, tyle, że dziwaczkę. Rzadko opuszczała dom, z okna swojego pokoju na piętrze obserwowała ludzi i sprawy miasteczka. Tak została zapamiętana przez wielu, a nawet uwieczniona na fotografii.
Dom Basta w niemieckim Tüffer i słoweńskim Lašku… Siedziba rodziny, ostoja tradycji – w złym tego słowa znaczeniu. Studia w Grazu, korporacja Germania, ludowy niemiecki nacjonalizm, rasistowski antysemityzm, idea Wielkich Niemiec. W codziennym życiu liczą się jednak relacje, Słoweńcy to nie tylko sąsiedzi i przyjaciele, czasami także członkowie najbliższej rodziny, jak mąż Pauline – organista Franc Drolc.
Zepchnięta na dalszy plan ideologia to czynny, choć cichy wulkan, który kiedyś wybuchnie. Wybucha. Finalnie dwunarodowościowa historia Dolnej Styrii przypomina przekładaniec: do 1914 roku dominują Niemcy, od 1919 Słoweńcy, od 1941 hitlerowcy, po 1945 Słoweńcy. Dominacja oznacza prześladowania, rozliczanie krzywd i upokorzeń; sensowne, czy bezsensowne, zasadne, czy bezzasadne.
Pauline Drolc, z domu Bast zginęła w przeznaczonym dla Niemców i innych wrogów narodu słoweńskiego obozie koncentracyjnym w Hrastovcu.
Martin Pollack ma wyjątkowego pecha, jeśli chodzi o rodzinny dysonans poznawczy. Dobrzy dla niego i (w większości) dla siebie nawzajem; prześladowcy i mordercy dla innych. Książki, za sprawą których poznajemy ów dysonans pozwalają stwierdzić, że radzi sobie z nim godnie i dobrze.
Świadczą o tym także jego własne słowa: “Jestem (…) przekonany, że dzisiaj można opowiedzieć już wszystkie historie, a nawet trzeba to zrobić, bez złości, bez zacietrzewienia, nie przemilczając niczego, nie zacierając śladów, nie przedstawiając tylko wybiórczo, nie umniejszając w jakikolwiek sposób rozmiarów tych niepojętych zbrodni, których my, potomkowie, się wstydzimy i które przyprawiają nas o bezsenność.”
“Kobieta bez grobu” kończy się obrazem czapli łowiącej rybę na jednej z rzecznych skał. Przypadek? Może aluzja do Przyrody, która pozostaje czysta, obojętna na ludzkie niegodziwości, a jej własne okrucieństwo sprowadza się li tylko do łańcucha pokarmowego.
Z takim porównaniem, kto wie, czy nie wyrzutem Autor zostawia Czytelnika.
Aleksandra Buchaniec-Bartczak
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czarne.