Lem w PRL-u – Wojciech Orliński

Setną rocznicę urodzin Stanisława Lema Wydawnictwo Literackie uczciło między innymi wyjątkową książką: wyborem listów z kluczem. Ów klucz stanowią absurdy epoki PRL-u, z którymi borykał się najsłynniejszy polski pisarz science fiction.

Wojciech Orliński podzielił absurdy na cztery kategorie: kontakty ze światem filmu, kontakty z wydawnictwami, motoryzacja i tzw. cała reszta, czyli życie codzienne. Każda sekcja opatrzona jest wstępem, zaś komentarze w tekście listów (o ileż przyjemniejsze w odbiorze niż klasyczne przypisy) wyjaśniają czytelnikowi bardziej złożone kwestie.

Listy pochodzą z lat 1951-1990, w tym pamiętny do Aleksandra Ścibora-Rylskiego, skreślony ręką Lema 22 listopada 1955 roku. Dał początek tzw. Erze Kalki. Kopiom z prywatnego archiwum Lema zawdzięczamy m.in. “Lema w PRL-u”.

O jeszcze jednej kwestii techniczno-organizacyjnej trzeba wspomnieć, tak jak uczciwie wyłuszcza ją sam Autor: cenzurowaniu listów Lema, który nie cenzurował siebie. Potrafił być bardzo złośliwy, wyrazić się o kimś dosadnie, rzucić grubszym słowem.  

Lem odważniejszy od Orlińskiego, pisarz odważniejszy od biografa – taka refleksja kołacze mi się po głowie. List to tekst autorski do A do Z – dzieło zamknięte, skończone – takie powinno trafić do odbiorcy.

Mniej rozumiem argument, że celem lemologa jest wyjaśnianie zagadek z życia Lema, nie zaś sianie tabloidowych sensacji; bardziej ostrożność (pewnie nawet nie nadmierną, a konieczną), której korzenie sięgają głośnego procesu wytoczonego przez rodzinę Władysława Szpilmana Agacie Tuszyńskiej i Wydawnictwu Literackiemu z powodu “Oskarżonej: Wiery Gran”. 

Niepomiernie to śmieszne i smutne, gdy osoby publiczne stawia się na piedestale, broniąc ich “czci i honoru”. Wszak talent i charakter nie muszą iść w parze. Artysta/pisarz/aktor a człowiek to dwie różne jednostki. Zarówno Tuszyńska, jak i Orliński nie robią nic innego poza cytowaniem słów swoich bohaterów. To ich prawo i… obowiązek.

Nie wydaje mi się, żeby Lem lubił narzekać, raczej dochodzić swoich praw, a skargi często pisał “dla zasady”. W PRL-u powodów ku temu było co niemiara:  głuchy telefon, brak części zamiennych do samochodu, błoto na osiedlu, niedostatki węgla. Zamknięty kiosk Ruchu oznaczał brak gazet, choroba listonoszki brak listów, odcięta droga bez objazdu utrudnione dotarcie do domu.

Skarżył się na absurdy funkcjonowania poczty (źle oznakowane okienka, opryskliwy personel, opóźnienia w doręczaniu poczty bez względu na kategorię przesyłek), limitowaną sprzedaż produktów (wystał w kolejcie, a nie kupił tyle, ile chciał), nakładany na wypłaty z konta podatek.

Powoływał się na dorobek, sławę, nagrody, co miało przyspieszyć reakcję urzędasów. Straszył dochodzeniem roszczeń za materialne straty (brak prądu uniemożliwiał pisanie, co groziło niedotrzymaniem terminów).

W swoich obszernych, okraszonych licznymi przykładami i porównaniami pismach Lem jawi się jako logiczny i elokwentny histeryk. Zapobiegliwy i upierdliwy (popularne obecnie słowo opisuje go bodaj najtrafniej), tracił czas na kopanie się z systemem, z którym nie miał żadnych szans. Nam – współczesnym zostawił rarytasy na miarę wystanych w kolejce czekoladek Wedla, czy reglamentowanego kawałka chałwy.

Aleksandra Buchaniec-Bartczak

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego.

Jedna myśl na temat “Lem w PRL-u – Wojciech Orliński

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s