Republika Federalna Niemiec i jej grzech pierworodny niesprawiedliwości

SS-Oberscharführer Alfred Ittner, jeden z podsądnych w procesie funkcjonariuszy obozu śmierci w Sobiborze we wschodniej części okupowanej Polski, składając w 1965 roku zeznania przed niemieckim sądem, tak scharakteryzował funkcjonowanie Sobiboru:

„Obóz był dużą i samodzielną organizacją, której misją było zabicie jak największej liczby Żydów w jak najkrótszym czasie… Masowego mordowania Żydów nie dokonywała jedna osoba, lecz rzesza esesmanów. Każdy z nich był małym trybikiem w maszynie napędzającej machinę zagłady, która mogła działać tylko tak długo, jak długo działali wszyscy. Dlatego, moim zdaniem, wszyscy strażnicy obozowi w Sobiborze, niezależnie od ich faktycznego zadania, dokonywali mordów na Żydach. Chciałbym szczególnie podkreślić, że po przybyciu transportu wszelkie inne prace były przerywane, a cała załoga obozu brała udział w samym procesie zagłady.”

Ittner wiedział co mówi, bo uczestniczył w ludobójstwie na kilku różnych etapach. Zaczął od obozowej księgowości, później odbierał od prowadzonych na śmierć Żydów pieniądze i kosztowności, kłamiąc, że to depozyt na czas kąpieli. Następnie nadzorował więźniów wyrywających zmarłym złote zęby i transportujących zwłoki do masowych grobów. Według zeznań więźniów, brał udział w rozstrzeliwaniu Żydów, którzy byli zbyt chorzy lub wycieńczeni, by dojść do komór gazowych.

Niemiecki sąd nie wysłuchał jednak uważnie tego, co o funkcjonowaniu i odpowiedzialności za morderstwa obozu mówił Ittner. Nawet gorzej: sąd po prostu zasadniczo nie zgadzał się z tym, co mówił Ittner. Według niemieckiego, powojennego prawa, obecność w obozie i uczestniczenie w procesie mordowania nie były w żaden sposób wystarczającymi podstawami do uznania oskarżonego winnym. Sąd początkowo umorzył więc postępowanie przeciwko niemu, a po apelacji prokuratury skazał go jedynie na 4 lata więzienia. Co szokujące, Ittner został skazany za „Uczestnictwo w zamordowaniu co najmniej 68,000 Żydów”. Wyrok oznaczał, że ok. 30 minut więzienia to kara za „uczestnictwo” w zamordowaniu jednego człowieka.

Podobnie, inny morderca, SS-Scharführer Erich Fuchs został uznany winnym za „Uczestnictwo w zamordowaniu co najmniej 79,000 Żydów” i skazany na „4 lata więzienia”.

Podczas procesu, oskarżony Fuchs zeznawał:

„Ustawiliśmy silnik na betonowym cokole i przymocowaliśmy rurę do wylotu spalin. Następnie wypróbowaliśmy silnik. Na początku nie działał. Naprawiłem zapłon oraz zawór i nagle silnik odpalił. Chemik, którego znałem już z Bełżca, wszedł do komory gazowej z miernikiem, aby zmierzyć stężenie gazu.

Po tym przeprowadzono próbne gazowanie. Pamiętam, że w komorze gazowej zagazowano od trzydziestu do czterdziestu kobiet. Żydówki musiały się rozebrać na polanie w lesie w pobliżu komory gazowej. Zostały zapędzone do komory gazowej przez wspomnianych esesmanów i ukraińskich ochotników. Kiedy kobiety zostały zamknięte w komorze gazowej, zająłem się silnikiem razem z Bauerem. Silnik natychmiast zaczął pracować. Obaj stanęliśmy obok silnika i ustawiliśmy przełącznik na pozycję „wypuścić spaliny”, tak aby gazy zostały skierowane do komory. Za namową chemika zwiększyłem obroty silnika, co oznaczało, że nie trzeba było dodawać gazu później. Po około dziesięciu minutach trzydzieści do czterdziestu kobiet nie żyło.”

Czy uruchamianie silnika i świadome skierowywanie gazu zabijającego ludzi do komory gazowej ze świadomością, że znajdujące się tam kobiety umrą, jest jedynie  „uczestnictwem w morderstwie”, a nie po prostu morderstwem? Jak widać, dla niemieckiego sądu nie było to morderstwem. Niemieckie sądy, niemiecki system sprawiedliwości wówczas – w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku – stosował zasadę, według której każdy funkcjonariusz wykonujący polecenia przełożonych był zaledwie uczestnikiem morderstwa, ale nigdy nie był sprawcą. Nawet jeśli czynność, którą wykonywał, przesądzała bezpośrednio o śmierci ofiary. Dlatego wszyscy oskarżeni o wykonywanie czynności prowadzących do śmierci tysięcy i milionów niewinnych ludzi byli uniewinniani lub otrzymywali rażąco niskie wyroki. Skazywani byli tylko ci, którzy przekraczali wymagania swoich przełożonych i mordowali z własnej inicjatywy.

Innymi słowy, esesman, który z bronią w ręku zmuszał tysiące ludzi do wejścia do komory gazowej, nie był mordercą, a stawał się nim dopiero wtedy, gdy z tego tłumu wybierał pojedynczą osobę i pozbawiał ją życia strzałem w głowę lub uderzeniami pejcza. Logika prawna polegała na tym, aby karać tych, którzy mają złe intencje, a nie ścigać kogoś, kto wykonuje jedynie polecenie, mimo że to przecież jego ręce mordują. Takie podejście gwarantowało mordercom bezkarność lub zapewniało bardzo łagodne wyroki. Zmieniło się ono dopiero po wielu dziesięcioleciach. Przełomem był proces Johna Demjanjuka, który nie był Niemcem, ale ukraińskim strażnikiem w obozie. W roku 2011 został on uznany winnym, mimo że nie udowodniono mu popełnienia żadnej konkretnej zbrodni. Po raz pierwszy, do skazania wystarczyło samo uczestnictwo w machinie zbrodni. Stało się to dopiero 66 lat po wojnie, gdy już prawie wszyscy zbrodniarze zdążyli umrzeć, unikając kary. Trudno uznać to za przypadek.

Według niemieckiego prawa, przez te długie 66 lat, za mordowanie niewinnych ludzi odpowiedzialni byli Hitler, Himmler, Goering i Heydrich. Cała reszta, wszyscy mordujący Żydów i inne grupy cywilnej ludności, to byli zaledwie „uczestnicy” w morderstwie, którzy wykonywali polecenia przełożonych. Przyjęcie takiej perspektywy pozwalało niemieckim sądom na ochronę nazistów przed rzeczywistym rozliczeniem popełnionych przestępstw. Niemieccy prawnicy postępowali zgodnie z niemieckim prawem. Nie mieli sobie nic do zarzucenia. Potwierdził to wyrok Federalnego Trybunału Sprawiedliwości z 1969 roku. Orzekał on, że aby skazać, trzeba każdemu oskarżonemu udowodnić popełnienie konkretnego przestępstwa. Potwierdzonego zeznaniami świadków. Popioły milionów ofiar to nie był żaden dowód dla niemieckich sądów.

Drugą zasadą, którą stosowały sądy niemieckie wobec oskarżonych o zbrodnie nazistowskie, było założenie, że funkcjonariusze działali w sytuacji zagrożenia życia. Innymi słowy uznanie, że gdyby wymigiwali się od wypełniania swoich obowiązków, które polegały na uczestniczeniu w zbrodni, mogliby zostać za to ukarani. W dodatku to zagrożenie nie musiało być realne, wystarczyło, żeby oskarżeni twierdzili, że subiektywnie uważali je za realne. Jak fałszywe było to podejście świadczą dwa fakty. Pierwszym z nich jest brak dowodów na karanie funkcjonariuszy, którzy prosili o przeniesienie z obozów śmierci do innej służby. Wręcz przeciwnie: gdy jeden z funkcjonariuszy obozu w Sobiborze, SS-Unterscharführer Johann Klier wystąpił o zwolnienie, to został przeniesiony bez żadnych szykan. Po drugie, esesmani nie byli w Sobibor dlatego, że ich zastraszono, tylko dlatego, że w większości przypadków byli już wypróbowani wcześniej jako gorliwi mordercy niemieckich chorych psychicznie w akcji pod kryptonimem Aktion T4. Wielu zgłosiło się do tej akcji ochotniczo.

20 lat po zakończeniu wojny, w Federalnej Republice Niemiec ruszył proces funkcjonariuszy obozu śmierci w Sobiborze. Wszyscy oskarżeni uczestniczyli w ludobójstwie. Przed sądem stanęło 12 ludzi, których działania doprowadziły do bolesnej, potwornej śmierci w komorach gazowych 250 tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci. Śmierci, która odbywała się w długotrwałej agonii, szczególnie wtedy, gdy psuł się silnik wytwarzający zabójcze spaliny. Wówczas, zamiast 30 minut umierania, skazańcy czekali w cierpieniu czasem nawet do 3 godzin na śmierć.

Popatrzmy na ostateczny werdykt niemieckiego sądu: pięciu uniewinniono, pięciu otrzymało bardzo krótkie wyroki więzienia, jeden popełnił samobójstwo w trakcie procesu. Tylko jeden oskarżony, Karl Frenzel, został skazany na dożywotnie więzienie.

Na jego skazanie decydujący wpływ miały zeznania świadków, które udowadniały, że z własnej woli przekraczał swoje służbowe obowiązki, którymi było masowe mordowanie ludzi. Nie skazywano go za pilnowanie, że do komór gazowych płynął bez przeszkód nieprzerwany strumień kobiet, mężczyzn i dzieci, ale za sytuacje takie, jak przykładowo opisana podczas procesu przez jednego ze świadków oskarżenia: „Osłabiony żydowski robotnik poprosił Frenzla, aby go zabił, ponieważ nie mógł już dłużej żyć. Frenzel odpowiedział przyjacielskim tonem, że mężczyzna nie tylko nie umrze, ale będzie żył i w przyszłości będzie otrzymywał odpowiednie pożywienie. Frenzel dotrzymał słowa, nakłaniając obozowego kucharza do dostarczenia zdesperowanemu mężczyźnie dodatkowych racji żywnościowych. Po dwóch tygodniach Frenzel zapytał go, czy nadal chce umrzeć. Żydowski robotnik podziękował mu i powiedział, że cieszy się, że może dalej żyć. Frenzel wyciągnął pistolet ze słowami: „Teraz chcesz żyć, ale teraz musisz umrzeć” i zastrzelił go.

Frenzel oskarżony został o  to, że „osobiście zabił 42 Żydów i uczestniczył w masowym mordzie około 250 000 Żydów”, ale udowodniono mu jedynie mniejsze przestępstwo, bo to, że „osobiście zabił 6 Żydów i uczestniczył w masowym mordzie około 150 000 Żydów”.

Trzeba koniecznie zaznaczyć, że z wyroku dożywocia odsiedział zaledwie 16 lat, a ostatnie 14 lat życia przeżył jako człowiek wolny.

Państwo niemieckie uzyskało prawo do rozliczania swoich obywateli za działalność podczas wojny w roku 1949, wraz z powstaniem Federalnej Republiki Niemiec. Stworzyło to możliwości bardzo przebiegłych manipulacji prawem w celu ochrony przestępców nazistowskich przed odpowiedzialnością. Do 1949 roku sądzenie funkcjonariuszy III Rzeszy oskarżanych o popełnienie zbrodni było w wyłącznej gestii sądów wojskowych USA, ZSRR, Wielkiej Brytanii i Francji oraz – znacznie rzadziej – sądów niemieckimi podległych ściśle władzom alianckim

Przede wszystkim, skazanie jakiegokolwiek zbrodniarza wojennego na karę śmierci było niemożliwe, ponieważ Konstytucja Federalnej Republiki Niemiec zniosła karę śmierci w maju 1949 roku. Na terenie państwa niemieckiego nadal wykonywano wyroki śmierci na zbrodniarzach wojennych skazanych przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze i amerykański Trybunał Wojskowy w Dachau. Wywołały one ostre protesty rządu RFN. W świetle późniejszego traktowania zbrodniarzy przez władze Niemiec, można uznać za znaczące i mówiące wiele na temat stosunku nowych Niemiec do niemieckich zbrodni.

Ostatnie egzekucje w Niemczech odbyły się 7 czerwca 1951. Wyrok wykonano między innymi na skazanych w procesie Einsatzgruppen (oddziałów zawodowych morderców ludności cywilnej), którzy w systemie prawnym Niemiec nie tylko uniknęliby śmierci, ale zapewne nawet długoletniego więzienia.

Po wojnie Federalna Republika Niemiec miała kolosalny problem. Większość społeczeństwa niemieckiego była powiązana organizacyjnie z nazistowską władzą i nazistowską ideologią. Około 8 milionów Niemców, czyli 10% populacji, było członkami partii Hitlera. Ponad 45 milionów Niemców było zrzeszonych w organizacjach nazistowskich, które prowadziły intensywną działalność, angażującą ich uczestników. W szczególnie ważnych dziedzinach życia społecznego, było po prostu niemożliwe zastąpienie ludzi ściśle powiązanych z nazizmem ludźmi wolnymi od nazistowskich powiązań. Dlatego nie dziwi, że – jak pisze Michael S. Bryant w książce „Eyewitness to Genocide: The Operation Reinhard Death Camp Trials” – w roku 1953 72% sędziów zasiadających w zachodnioniemieckim Sądzie Najwyższym było aktywnych w sądach powiązanych z nazistami, a liczba ta wzrosła do 79% w 1956, a spadła – w efekcie przechodzenia sędziów na emeryturę – do 70 procent dopiero w roku 1964.

Cztery lata po zakończeniu wojny, w Bawarii 81% sędziów i prokuratorów, czyli 752 z 924 było byłymi członkami partii nazistowskiej. W maju 1951 roku rozpoczęła funkcjonowanie ustawa gwarantująca urzędnikom – zwolnionym za aktywną działalność nazistowską – prawo do powrotu do służby państwowej. Nie dotyczyła ona jedynie byłych funkcjonariuszy Gestapo, SD i SS. Ustawa ta wręcz wymagała, aby minimum 20 procent wszystkich działów administracji i służb państwa stanowili byli naziści. Historycy wnioskują, że zwiększyło to na dużą skalę powrót do sądownictwa byłych nazistów. Większość byłych nazistów, usuniętych z sądownictwa bezpośrednio po wojnie, powróciła do zawodu (ponad 90%).

Jak reagowali na postawę niemieckiego wymiaru sprawiedliwości byli więźniowie obozu w Sobiborze? Oto słowa Philipa Bialowitza, autora książki „A promise at Sobibór : a Jewish boy’s story of revolt and survival in Nazi-occupied Poland”:
„Kary wymierzone Wolfowi, Ittnerowi, Dubois i Fuchsowi mogły być surowsze. A wolność, którą Gomerski cieszył się w późniejszych latach, zawsze będzie mnie smuciła. To, że pozwolono mu odsiedzieć karę niższą niż dożywocie po zamordowaniu setek tysięcy niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci, było czymś więcej niż niesprawiedliwością – zdradą ofiar i niebezpiecznym sygnałem dla przyszłych morderców, że mogą uniknąć kary za najpoważniejsze zbrodnie, jakie można sobie wyobrazić”.

Przypadek Huberta Gomerskiego, o którym wspomina Bialowitz, zasługuje na wymienienie, bo jest to kolejny przykład, jak funkcjonował system prawa w Niemczech. Gomerski był jednym z najokrutniejszych funkcjonariuszy SS w Sobiborze. Osobiście mordował, znęcał się nad więźniami, uczestniczył w selekcjach na rampie kolejowej, z upodobaniem mordował dzieci. W roku 1950 został skazany na dożywocie za morderstwa popełnione w trakcie służby w Sobiborze i przebywał w więzieniu. Jednak, po apelacji, wyrok został zmniejszony do 15 lat, po czym Gomerski opuścił więzienie ze względu na stan zdrowia. Nowe postępowanie sądowe zostało wznowione w roku 1981, ale zakończone w 1984, bo Gomerski został uznany za niezdolnego do uczestniczenia w procesie. Po czym żył następne 15 lat na wolności, umierając w roku 1999 w wieku 88 lat, co może świadczyć, że jednak nie był poważnie chory.

Byli nazistowscy prokuratorzy i sędziowie robili wiele, a może nawet wszystko, żeby chronić nazistowskich morderców. W tym samym czasie władze niemieckie odmawiały ekstradycji zbrodniarzy do krajów, w których popełniali zbrodnie. Trzeba mocno podkreślić, że niemieccy prawnicy, których ponad 90% należało do NSDAP, skutecznie wyłączyli siebie samych z rozliczenia za ścisłą i służalczą współpracę z nazizmem w latach 1933-45. Wystarczy powiedzieć, że niemieckie sądy wydały w latach 1933-45 w majestacie prawa ponad 80 tysięcy wykonanych wyroków śmierci i stanęły murem za „Ustawami Norymberskimi” oraz usankcjonowały prawnie Noc Długich Noży i inne zbrodnie popełnione przez nazistów. W bardzo znacznym stopniu ci sami ludzie, którzy skazywali na śmierć tysiące niewinnych ludzi popełniając de facto sądowe morderstwa za czasów nazizmu, po wojnie uznawali za niewinnych tysiące nazistowskich morderców.

Wniosek jest oczywisty i ponury: niemiecki system sprawiedliwości skaził współczesne państwo niemieckie na zawsze grzechem pierworodnym niesprawiedliwości. 

Paweł Jędrzejewski

Jedna myśl na temat “Republika Federalna Niemiec i jej grzech pierworodny niesprawiedliwości

  1. Jeden naród niemiecki , wzmacniał idee hitlerowców do zabijania wobec innego ,jednego narodu jako,Żydów z Europy ,w tajemnicy przed opinią międzynarodową,. Kłamstwo i utrzymanie w tajemnicy ,w każdy sposób gazowania ,tak żadna sprawiedliwość już nie istniała, skala kradzieży mienia stała się miernikiem prawa a procedury Czyniły z oprawców zwolnionych od odpowiedzialności za ludobójstwo,. Tak pogwałcona sprawiedliwość nie mogła w swej mocy wydawać żadnej sprawiedliwości za dokonane czyny ludobójstwa, ,,żołnierz nie jest oprawcą,, gdyż nie wyłamywał się z systemu zbudowanej segregacji. Nienawiść i dzikość chciwości zniewala umysł narodu i prostego człowieka , stała się bestią zabijania w najwyższej pogardzie, co wzgardzone. Bestia zajęła system sadowniczy jako wymiar sprawiedliwości, nikt nie mógł przeciwstawiać się jego istnieniu, był ponad wszystkim prawami.

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do Malgorzata Wladyslawa Martynowska Anuluj pisanie odpowiedzi