Deutsch dla średnio zaawansowanych – Maciej Hen

“Deutsch dla średnio zaawansowanych” – recepta na to, jak pozostać przyzwoitym człowiekiem; takim, co to zawsze warto nim być, jak mawiał Władysław Bartoszewski. Recepta prosta, skreślona wprawną (ach, te geny!) ręką, bez patosu i dydaktycznego smrodka, tudzież spektakularnego ‘the end’.

“Deutsch…” to pochwała slow life w przekornej formie, traktowana z lekkim przymrużeniem oka. Droga ważniejsza od celu, chwilowa przyjemność od finalnej nagrody, gonienie króliczka od jego złapania. Mimowolna pochwała precesji.

W książce znajdziemy wiele smaczków: autobiograficznych, historycznych kodów, aluzji, odniesień, ale śmiało można ją po prostu przeczytać, jak po prostu wciągającą powieść.

“(…) bałaganiarstwo, roztrzepanie, niedojrzałość, brak jakichkolwiek perspektyw na przyszłość i chroniczny brak pieniędzy” – oto cechy głównego bohatera – Marka Deutscha. Człowieka bez ambicji, który daje się nieść fali życia, kombinując jedynie, jak przetrwać. Wszyscy dookoła dyktują mu warunki: byłe żony, poirytowane córki, szemrany pracodawca. Pewny może być tylko metryki i liczby sześćdziesiąt trzy.

Ot, szlemiel! rodem z żydowskiego dowcipu, a Marek Deutsch, co ważne – posiada żydowskie korzenie.

A jednak to “upadły” człowiek z, bądź co bądź górnej półki: po studiach, utalentowany plastycznie, władający – lepiej, lub gorzej kilkoma językami obcymi. Mężczyzna, do którego lgną kobiety.

Jest jeszcze Szczepek – owładnięty obsesją samobójczej śmierci kolega z lat młodości. Rozgoryczony, “rozgrzebany” psychologicznie Polak-emigrant, który łaskawie podejmuje inicjowane przez Deutscha rozmowy na Skype’ie: o sensie (Marek) i bezsensie (Szczepek) życia.

Jest “towarzyszący” Markowi zmarły ojciec, ściślej mówiąc – głos zmarłego ojca – złośliwy komentator bieżących zdarzeń.

Są prawnicy z prestiżowej kancelarii, którzy pewnego pięknego dnia kontaktują się z Deutschem w sprawie spadku; pożyczają mu samochód i gotówkę, by niezwłocznie mógł wyruszyć w podróż. Na Ukrainie i w Rumunii szuka ważnych dla sprawy dokumentów: aktów urodzenia, ślubu, zgonu przodków. Co odkryje w czasie nietypowej archiwalnej kwerendy?

Pojechał szukać szczęścia… Znalazł?

Nazwisko “Hen” działa – przyciąga, ale Autor broni się sam: lekkim piórem i poczuciem humoru. “(…) to przyjemność nad przyjemnościami (…) bo nie ma większej rozkoszy niż rumuńskie wino”. Czytanie Hena też.

Aleksandra Buchaniec-Bartczak

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego.

Dodaj komentarz