Przeżył, jak każdy ocalały, dzięki tysiącom szczęśliwych przypadków, jednak dla Eddy’ego największe znaczenie miała świadomość, że jego żona przebywa w sąsiednim baraku i od czasu do czasu może ją widywać.
Pomogła mu także profesja – lekarz, choćby świeżo upieczony i żydowskiego pochodzenia miał w obozie koncentracyjnym większe od innych szanse: przede wszystkim na lżejszą pracę.
Z Holandii został wywieziony w bydlęcym wagonie, wrócił osobowym – to piękne zamknięcie tragicznej historii i zwykły-niezwykły symbol odzyskanej wolności. W Auschwitz zastanawiał się, jak odległe są – obserwowane zza drutów góry i jak wielka jest rozciągająca się za nimi równina. Dla niego – więźnia – nieosiągalne.
Doczekał chwili, gdy Niemcy uciekli, do obozu wkroczyli Rosjanie, przecięto druty, a pogoda zrobiła się wyjątkowo piękna. Eksplorując najbliższą okolicę, Eddy stanął pod wieżą wartowniczą. Pomimo lęku wysokości wdrapał się na najwyższą platformę. Poczuł wiatr we włosach i… zwycięstwo nad śmiercią!
Wsiadł w pociąg (to oczywiście spore uproszczenie tułaczki de Winda) i wrócił do domu. Tuż po przekroczeniu holenderskiej granicy dowiedział się, że ukochana Friedel żyje i przebywa w lokalnym szpitalu. Góry, równiny, Ona… – przez chwilę wszystko było bliskie i proste.
Za sprawą ukochanej doświadczył w Auschwitz czegoś niespotykanego – litości esesmana, który wyraził zgodę na przeniesienie Friedel do lepszej pracy. Owym esesmanem był sam Anioł Śmierci – Josef Mengele.
Zdarzyło się coś, co inna ocalała – Halina Birenbaum ujęła słowami: “To nie deszcz, którego nie da się zatrzymać, to ludzie, a ludzie zawsze mogą zmienić zdanie”.
Tytułowa „stacja końcowa” odnosi się nie tylko do wojennej wędrówki głównego bohatera i miejsca, gdzie doczekał wyzwolenia, ale także jego powojennych losów. Auschwitz odcisnęło piętno na psychice Eddy’ego, bolesne wspomnienia i związane z nimi problemy towarzyszyły mu do końca życia, ale to także dzięki nim specjalizował się w psychoterapii wojennych traum.
Największą zaletą wspomnień de Winda jest ich świeżość, spisywanie rozpoczął jeszcze w obozie, tworząc postać Hansa Van Dama. Na przeżycia, obserwacje, otoczenie nie nałożył filtra późniejszych zdarzeń, a i pamięć nie zdążyła mu spłatać żadnego figla; z kolei alter ego posłużyło za rodzaj schronienia przed tym, z czym raz jeszcze musiał się zmierzyć, opisując obozowe życie.
Czytelnik otrzymuje kolejną ważną relację ocalałego; relację spod znaku „nigdy więcej”, co oczywiście musiało skutkować rozczarowaniem Autora. Jak żadna przed nią i żadna po niej, nie zmieni ludzkiej natury; szczerze mówiąc nie wierzę, żeby cokolwiek miało taką moc. Tym ważniejsza staje się jako wciąż aktualna i wciąż potrzebna.
Aleksandra Buchaniec-Bartczak
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa W.A.B.