“Pani jest chrześcijanką. Pani wierzy w Jezusa, przecież on był Żydem. Niech więc pani ratuje to żydowskie niemowlę w imię tego Żyda, w którego pani wierzy. Zobaczy pani, jak ten chłopiec wyrośnie, zostanie księdzem, będzie nauczał ludzi.”
Tak powie zrozpaczona żydowska matka, próbując nakłonić obcą kobietę do ratowania jej dziecka. Emilia Waszkinel jest bardzo religijna, to prawda, ale jeszcze bardziej sama pragnie zostać matką. Wraz z mężem – Piotrem przygarną chłopca, ochrzczą, a potem będą uciekać, przenosić się, gubić ślady, bronić, chronić i milczeć. Całymi latami milczeć. Nawet wtedy, gdy Romek wstąpi do seminarium. Wypełni się proroctwo żydowskiej matki, a polski ojciec przypłaci to życiem.
Dopiero w dwunastym roku posługi kapłańskiej Romek namówi matkę do zwierzeń i wreszcie głośno usłyszy to, co od dawna przeczuwał; to, czego od dawna się domyślał. Jest Żydem.
“Człowiek o twardym karku” to bolesna historia księdza Romualda Jakuba Wekslera-Waszkinela, która tak naprawdę zaczyna się dopiero wtedy, gdy poznaje on swoje prawdziwe nazwisko, gdy poznaje – na ile to oczywiście możliwe – swoich prawdziwych rodziców. Wszystko za sprawą operatywnej i oddanej Romualdowi franciszkanki – siostry Klary Jaroszyńskiej z Lasek. W Izraelu wciąż żyją ocaleni święciańscy Żydzi i doskonale pamiętają Batię i Jakuba Wekslerów. Najlepszy krawiec w mieście… Syjoniści… Batia “chodziła z brzuchem” w getcie… Starszy synek miał trzy lata… Odnajdzie się zdjęcie żydowskiej matki, a także jedyny żyjący krewny – stryj Zwi Weksler.
Romuald Jakub Weksler-Waszkinel. Po raz pierwszy tak go nazywa papież Jan Paweł II i tak już zostaje. Ciekawy układ imion i nazwisk… Celowy? Przypadkowy? Jakby żydostwo ujęte w nawias, albo żydostwo szczególnie chronione. Jakub twierdzi, że w ten sposób upamiętnia obie swoje rodziny. Także dwie tożsamości, bo z niczego nie zamierza rezygnować. Chce połączyć chrześcijaństwo z judaizmem. Chce pogodzić niemożliwe. Jedną nogą stoi na bryle lodu, drugą trzyma w ogniu i tylko statystyk z dowcipu powie, że odczuwa optymalną temperaturę.
Jedni uważają, że przesadza, inni przyznają mu rację. Prawie wszyscy współczują. Niewygodny w Polsce (otwarcie piętnuje doktrynalny antyjudaizm i codzienny antysemityzm kościoła katolickiego), niedopasowany w Izraelu. Na KUL-u, gdzie przez wiele lat był wykładowcą, nie mogą się doczekać jego przejścia na emeryturę, w religijnym kibucu Sde Elijahu uważają, że nie jest Żydem.
Krzyczy i tupie nogą. Jak w dzieciństwie, gdy zamarzył mu się akordeon. Żeby go kupić, polski ojciec sprzedał krowę. Chłopak miał dryg do muzyki i talent aktorski. Może dlatego teraz dramatyzuje? W książce, wokół osoby księdza zawiązuje się kilka pomniejszych “biografii” tych, którzy opowiadając o nim, mówią także o sobie. Przyjaciele, znajomi, współpracownicy. Większość potwierdza, że Romuald ani źle nie słyszy, ani źle nie widzi, a jedynie mocniej przeżywa. Każdy powie, że uparty jak przysłowiowy osioł.
Gdy już na dobre osiadł w Izraelu, przez moment wydawało się, że odnalazł swoje miejsce: hebrajski kościół katolicki, pragnący powrotu do korzeni z czasów Jezusa i jego apostołów. Trudno powiedzieć, czy zaprzepaścił jakąś istotną szansę, popadając w konflikt z jego zwierzchnikiem – ojcem Dawidem Neuhausem. Już wtedy żył niemalże jak osoba świecka. Etat w archiwum Yad Vashem, po pracy kurs języka hebrajskiego, który zna coraz lepiej, ale wciąż nie biegle. W wieku siedemdziesięciu lat zaczął wszystko od nowa.
Romuald Jakub Weksler-Waszkinel. Katolicki ksiądz. Żyd. Ocalony z Holokaustu archiwista zgładzonych. Człowiek dwojga imion, dwojga nazwisk. Nieważne w jakim szyku. Jedno uzupełnia drugie. Jedno bez drugiego nie istnieje.
Aleksandra Buchaniec-Bartczak
Książka recenzowana dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czarne.