Najnowsza biografia genialnego drohobyczanina wzbudza emocje. Ponad dziesięć lat zbierania materiałów, sześćset stron… Czas powstawania, objętość, treść, ale przede wszystkim bohater.
Fascynuje mnie Bruno Schulz. Nie tyle pisarz i artysta – człowiek. Najbardziej jego smutny życiorys, zamknięty w kwartale drohobyckich ulic, ciszy ponurego rodzinnego domu, klatce masochistyczno-fetyszystycznych upodobań, piekle nawracającej depresji.
Łapczywie sięgam po wszystko, co wychodzi na temat Schulza… Czy dane mi było dowiedzieć się czegoś nowego? Anna Kaszuba-Dębska jako pierwsza poważnie, spokojnie – na miarę czasów, w których żyjemy, potraktowała temat seksualności swego bohatera, otwarcie diagnozując u niego masochizm i fetyszyzm. Mam ochotę zakrzyknąć: wreszcie! Po cóż temat obchodzić na palcach, udawać, że nie istnieje, lub – co gorsza – dorabiać doń przeciwstawną ideologię?!
Biografię rozpoczyna nietypowo – od schulzowskiej wizyty w Paryżu – nabrzmiałej w twórcze nadzieje i plany, a finalnie – niestety – nieudanej. Do miasta dotarł, choć plan był inny, w sierpniu, kiedy to wszystkie znaczące osoby wyjechały na wakacje, a salony sztuki zamknięto. Nie znał francuskiego i… był nieśmiały, zbyt nieśmiały na podbój wielkiego świata.
Odrzucenie jego kandydatury do Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu, choroby psychiczne w rodzinie, samobójstwo szwagra, ciężar bliskich na utrzymaniu, znienawidzona praca pedagogiczna… Pyszny debiut literacki w “Roju”, zachwyt Nałkowskiej, dobre recenzje, wcześniej wystawy rysunków, obrazów nie przyniosły sławy i sukcesu; nie był w stanie zarabiać piórem i pędzlem.
“Nic, co smutne w życiu ludzkim, nie było mu odmówione…” – tak o Schulzu pisała Szelińska – jego jedyna oficjalna narzeczona. Był wcieleniem klasycznego żydowskiego szlemiela – nieudacznika, nieszczęśnika, pechowca, który nawet jeśli upada na plecy, to i tak łamie sobie nos.
Jego dni odmierzały długie listy pisane do kobiet – Przyjaciółek, Muz, Pocieszycielek, z którymi toczył intelektualne dysputy; noce spędzał w domach publicznych, wśród dziwek z nieodłącznym atrybutem – pejczem. Jednak w zalewie wiernopoddańczych przedstawień, inne będzie należało do żelaznego repertuaru Schulza; inne opęta jego wyobraźnię: dorożka, buda, latarnia, nocny las… – nośnik tajemniczej, niedefiniowalnej trwogi.
Bywają książki, z których jedno zdanie na długo zapada w pamięć: “(…) jego ówczesny stan duchowy wymagał dużego znawstwa psychologicznego”. Mowa o Schulzu w drohobyckim getcie. Zwlekał z ucieczką na aryjską stronę; wciąż łudził się, że przeżyje; nie miał siły opuścić bliskich; bał się odkrycia swojego żydostwa – oto powszechna wersja wydarzeń.
Kaszuba-Dębska sugeruje coś innego: był ożywiony; cieszył się życiem; to, co tworzył – uchodziło za wybitne; gestapowcy doceniali go i chwalili, wynagradzając pracę najwyższą możliwą walutą – życiem.
“Poeta w prozie”*, malarz, rysownik, tłumacz z języka niemieckiego, bajarz, nauczyciel, geniusz… Wygrał szlemiel.
Odnalezienie „Mesjasza” nie ucieszyłoby mnie bardziej niż ta biografia.
Aleksandra Buchaniec-Bartczak
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.
* określenie Racheli Auerbach
Chcialbym inaczej spojrzec na Schulza niz tylko nieszczesnika i pechowca , na ktorego glowe spadaly wszystkie mozliwe nieszczescia. Niektorzy badacze twierdzili , ze dusil Go troche prowincjonalny Drohobycz i codzienna rutyna skromnego nauczyciela. Czasem sie zastanawiam jak Szulz czulby sie w Warszawie, chcial tam przeciez zamieszkac z narzeczona, Jozefina znalazla tam juz prace, On czynil starania, nie wyszlo. A moze nie chcial. Tak samo z jego ucieczka z getta drohobyckiego, podobno wszystko bylo juz nagrane. Ale jak czlowiek paralizowany przez cale zycie strachem ,nie potrafiacy przez piec lat ozenic sie z kochana osoba mial nagle uciec z getta.I jak mial zostawic swoja chora siostre i niesamodzielnego siostrzenca. Warto teraz zauwazyc, ze Schulz taki niby niezaradny opiekowal sie pieknie wspomnianymi krewnymi przez caly okres przedwojenny i przez cala okupacje jedna i druga , az do momentu Jego smierci. Wygral jako artysta, ale jako czlowiek rowniez. To wyjatkowe, ze w zyciu tego artysty jest tak wiele bialych plam, Mesjasz istnieje ? -czy tylko w naszej wyobrazni, zabil Go Gunther, ale sa swiadkowie , ktorzy podaja jeszcze dwa lub trzy nazwiska …Ale to dobrze , bo gdybysmy wiedzieli wszystko na pewno nie powstalaby ksiazka pani Kaszuby-Debskiej po ktora na pewno siegne. Na koniec wszystkim milosnikom Schulza zacytuje R.Kapuscinskiego z „imperium”-Zycie wielkiego Schulza uplynelo wiec w tym malym miasteczku. Raz jeden to piekne miasteczko odslonilo swoje niezwykle sekrety. Raz jeden i tylko Bruno Schulzowi, ktory byl Jego czujna i wrazliwa czastka, Jego dyskretnym , w milczeniu przesuwajacym sie obrazem”
PolubieniePolubienie