OD MONACHIUM PRZEZ WANNSEE DO AUSCHWITZ. DROGA DO ZAGŁADY

W pierwszym tygodniu października 1943 r. odwiedził na kilka dni Poznań Heinrich Himmler, minister spraw wewnętrznych Rzeszy, zwierzchnik niemieckich sił policyjnych, twórca imperium SS oraz obozów koncentracyjnych1. Był to ideologiczny fanatyk, pracoholik, z zamiłowania historyk, szczególnie często odnoszący się do przeszłości Zakonu Krzyżackiego, który uważał za średniowieczną Führerschicht (warstwę przywódczą)[2].

W Poznaniu, naonczas stolicy wcielonego do Rzeszy Kraju Warty, Himmler wygłosił dwa znamienne referaty. W środę 6 października mówił do przywódców struktur centralnych i regionalnych NSDAP, wyjaśniając im potrzebę wymordowania żydowskich kobiet i dzieci. Chodziło o to, aby nie pozostawiać mścicieli. Dlatego musiała zostać podjęta trudna decyzja, aby pozwolić temu narodowi zniknąć z powierzchni Ziemi.

Dwa dni wcześniej, w poniedziałek 4 października, Himmler odbył na Zamku Cesarskim, wtedy siedzibie Gauleitera Arthura Greisera, długie spotkanie z najwyższymi oficerami SS. Tutaj nie musiał się w ogóle liczyć ze słowami, gdyż – jak sam mówił – wśród zebranych na sali większość wie, co to znaczy, gdy sto zwłok leży razem, gdy pięćset leży, gdy tysiąc leży. Miał przed sobą elitę nazistowskich zbójów, zaprawionych w masowych mordach. Mimo wielkiego „doświadczenia”, byli to w większości ludzie młodzi. Sam Himmler miał dopiero 43 lata.

Ponadtrzygodzinny wykład Reichsführera SS, nagrany na płyty woskowe, poświęcony był wojnie, zadaniom SS i przyszłości. Za jego motto uznać można przewijające się przez cały tekst stwierdzenia na temat dobrodziejstw płynących z bycia twardym. Członek SS miał być lojalny, posłuszny, odważny, prawdomówny, odpowiedzialny, pracowity, ale też uczciwy i koleżeński, jednak tylko względem swoich współplemieńców. Nie musiało go interesować, co dzieje się z leniwymi i potencjalnie niebezpiecznymi Słowianami. To są tylko niewolnicy, którzy mają pracować dla dobra Niemiec. To, czy podczas kopania rowu przeciwczołgowego umrze czy nie umrze z osłabienia 10 000 Rosjanek, interesuje mnie tylko o tyle, że ten rów jest kopany dla Niemiec – mówił Himmler. W innym miejscu, wskazując na konieczność twardego postępowania z 8 milionami obcokrajowców w Niemczech, dodawał: Lepiej zastrzelić 10 Polaków dzisiaj niż być potem zmuszonym zastrzelić 10 000 w ich miejsce. Jeśli w niektórych Słowianach płynie nieco dobrej krwi – konstatował – to należy odebrać im dzieci i wychować je na pożytek Niemiec.

Co do „ewakuacji” Żydów, jak określano ich wyniszczenie w eufemistycznym języku III Rzeszy, sprawa była jeszcze prostsza. Himmler niczego nie ukrywał. Mówił zwyczajnie o eksterminacji, choć dodawał, że nie należy się tym nigdy chwalić publicznie. Żydów trzeba mordować, gdyż są odwiecznym wrogiem Niemiec. Mamy moralne prawo, mieliśmy obowiązek wobec naszego narodu, to zrobić – wytrzebić naród, który chciał wytrzebić nas.

Według Himmlera siła SS polega na tym, że jej członkowie potrafią przeprowadzić mordercze operacje, wytrzymać je psychicznie i zachować przy tym „przyzwoitość”. To powód do dumy i wiecznej chwały – przekonywał Reichsführer SS, najwyraźniej starając się wzmocnić morale weteranów, dla których kolejne bestialstwa, niczym kokaina dla narkomana, stały się zapewne warunkiem sine qua non ich funkcjonowania. Z jednej strony połknęli już bowiem bakcyla zabijania, z drugiej zaś zaprzestanie zbrodni oznaczałoby przyznanie się do winy. Oczywistą sprawą jest – dodawał referent – że przy takich akcjach nie obejdzie się bez momentów słabości, zwłaszcza że Niemcy słyną z łagodnego usposobienia i głębokich uczuć. Na przykład, jako jedyny naród na świecie odnoszą się dobrze do zwierząt, więc mogliby traktować porządnie także te „ludzkie zwierzęta”, Słowian, jako że Żydzi pozostawali poza wszelką kategoryzacją, lecz byłoby przestępstwem przeciw naszej rasie niepokoić się o nich i nieść im nasze ideały, aby potem nasze dzieci i wnuki miały z nimi więcej trudności. Już raz uczynił to Herder, który zapewne po pijanemu napisał swoje uwagi o narodach słowiańskich, za co spadły na nas […] tak niewyobrażalne cierpienia i niedole[3].

Poznański wykład Himmlera został później włączony do akt procesu norymberskiego. Jeszcze później – w roku 2000 – został w całości wygłoszony przez Manfreda Zapatkę w filmie-monologu „Das Himmler-Projekt”. Choć znakomity aktor nie włożył munduru ani nie zastosował żadnych efektów dramatycznych, stojąc w zwykłym czarnym ubraniu na tle szarej ściany – monolog poraża. W sumie bowiem, mimo że biurokracja III Rzeszy produkowała miliony dokumentów i mimo że Szoa stanowi najlepiej udokumentowany masowy mord w historii, niewiele mamy równie ewidentnych i – chciałoby się rzec – równie bezczelnych dowodów zbrodniczości ideologii i praktyki systemu hitlerowskiego.

Po pierwsze, sam Hitler, stanowiący jądro systemu, unikał jednoznacznych wypowiedzi na temat losu Żydów i innych zbrodni. Najwyraźniej nie chciał być w nie wmieszany, mimo że je na różne sposoby inicjował i aprobował[4]. Nie było bowiem w Trzeciej Rzeszy żadnej wielkiej zbrodni, na którą Hitler nie musiałby dać swojego przyzwolenia (Roseman 13, 32, 34, 49).

Po drugie, nie zachowały się żadne notatki z kluczowych dla holokaustu rozmów Hitlera z Himmlerem. Można przypuszczać, że takich zapisków w ogóle nie prowadzono.

Po trzecie, naziści skrupulatnie niszczyli pod koniec wojny wszelkie obciążające ich materiały, co im się w znacznej mierze udało, w każdym razie w odniesieniu do źródeł bezpośrednich. Źródłom innego typu, szczególnie późniejszym, jak zeznaniom Eichmanna w Jerozolimie w latach sześćdziesiątych XX w., które dały Hannah Arendt podstawę do książki o „banalności zła”, nie zawsze można wierzyć, już to ze względu na upływ czasu, już to z powodu oczywistej chęci umniejszenia własnej odpowiedzialności przez oskarżonych. Wiadomo, że dość „miękki” – na miarę hitlerowskich funkcjonariuszy najwyższego szczebla – Hans Frank, namiestnik Generalnej Guberni, fałszował bieżące dokumenty od 1943 r., od kiedy dowiedział się, iż figuruje na alianckiej liście zbrodniarzy wojennych.

Podkreślmy jednak raz jeszcze: z korespondencji, dzienników, luźnych notatek i zapisów rozmów dygnitarzy hitlerowskich wyłania się dość jasny obraz odpowiedzialności za Zagładę i sposobu jej przygotowania. Nie znaczy to, że nie ma luk i znaków zapytania. Najważniejsze z nich dotyczą – jeśli chodzi o sprawy bardziej szczegółowe – momentu i sposobu podjęcia decyzji o przystąpieniu do holokaustu. Dyskutuje się również nad intencjami i rolą Hitlera, jak i – coraz żywiej – nad kwestią wyjątkowości Zagłady, co podsumowała ostatnio Doris L. Bergen[5].

Monachium 1923

Mark Roseman, historyk brytyjski, słusznie podnosi, że spory na temat czasu i sposobu zadecydowania o „ostatecznym rozwiązaniu” są w znacznej mierze wynikiem problemów ze zdefiniowaniem pojęć „moment” i „decyzja”. Część historyków, określanych zazwyczaj mianem „intencjonalistów”, skłania się do poglądu, że Hitler od początku planował biologiczne wyniszczenie Żydów i miał pełną kontrolę nad wydarzeniami.

Powierzchowne spojrzenie na poglądy Hitlera z okresu puczu monachijskiego w 1923 r. zdaje się potwierdzać takie rozumowanie. Pod względem liczby wzmianek w indeksie do „Mein Kampf” „Żydzi” ustępują jedynie pojęciu „narodowy socjalizm”, a przecież kryją się oni dodatkowo pod wieloma innymi hasłami, jak „antysemityzm”, „demokracja”, „parlamentaryzm – cząstkowy cel żydostwa”, „dyktatura proletariatu – żydowska broń”, „wolnomularstwo – żydowskie narzędzie”, „żydowskie przywództwo w związkach zawodowych”, „żydowska prasa inteligencka”, „handel dziewczętami a żydostwo”, „prostytucja a żydostwo”, „niebezpieczeństwo żydowskiej bastardyzacji rasy”, a nawet „esperanto – żydowski język uniwersalny”.

Zarówno książka „Mein Kampf”, napisana mętną i odpychającą niemczyzną, jak i inne wypowiedzi Hitlera z wczesnych lat dwudziestych XX w. dowodzą niewątpliwie, że miał on obsesję na punkcie Żydów, których obawiał się bardziej niż bolszewizmu i marksizmu, będącym wszak tylko żydowskimi narzędziami. Żydzi są dlań plagą, robactwem, wampirami, które wypijają niemiecką krew, aby później w „przebraniu” krzewić swoje parlamentarno-demokratyczno-kapitalistyczne idee. Język Hitlera jest już wówczas brutalny, krwawy, pełny uwielbienia dla ras silnych, „nadludzi”, mających prawo do panowania, i pogardy dla słabych „podludzi”. Już wtedy Hitler pisał, że z Żydami nie ma paktowania, tylko twarde albo-albo i wskazywał na potrzebę ich „wyniszczenia”. Wspomniał nawet o zagazowaniu paru tysięcy Żydów, lecz Roseman ma rację, że wypowiedzi przywódcy NSDAP trzeba postrzegać na tle ówczesnych stosunków, dodałbym – nie tylko niemieckich, ale ogólnoeuropejskich. Na początku XX w. Europą zawładnęła obsesja gazu, a na frontach I wojny światowej po raz pierwszy zastosowano szeroko gaz bojowy. Hitler był wśród pierwszych jego ofiar. Z zatrucia leczył się w lazarecie w podszczecińskim Pasewalku.

Jak wielkich oporów by ta teza dzisiaj nie budziła, jak bardzo by ona nie bolała, Hitler był dzieckiem swoich czasów. W jego pracach i przemówieniach nie ma w zasadzie nic nowego. Są one eklektycznym zlepkiem opinii dawno już wymyślonych i łatwych wtedy do usłyszenia nie tylko na europejskiej ulicy, ale i w europejskich salonach, szczególnie mieszczańskich. Ówczesnym elitom wspólne były do pewnego stopnia tak antysemityzm, jak i przede wszystkim – jak pokazał John Carey – obawy związane z powstawaniem społeczeństwa masowego. Łączyła je również, przynajmniej do pewnego stopnia, retoryka. Takiego obrazowego biologiczno-chemiczno-technicznego języka, z budzącymi w nas często przerażenie odwołaniami do gazowania, eutanazji, sterylizacji, eugeniki – używali w okresie przed Zagładą nie tylko chorobliwi antysemici.

Co najmniej od czasów Friedricha Nietzschego i Knuta Hamsuna było wręcz w modzie opowiadanie o nadmiernym przyroście demograficznym i strachu przed „masową cywilizacją”, zwłaszcza gdyby te masy w demokratycznym głosowaniu miały przejąć władzę. Co więcej, I wojna światowa zdawała się potwierdzać takie rozumowanie – gwałtownie rozrastające się „masy” poddane zostały na frontach równie szybkiemu procesowi zabijania, którego skala przerosła wszystko, co było wcześniej znane. Jedni proponowali więc naprawę świata, inni – ironicznie – zwiastowali szybką i bezbolesną jego zagładę. W „Nowoczesnej utopii” Herberta George’a Wellsa z 1905 r. światem rządzi garstka mędrców, która – dla dobra ogółu – poddaje mrożącym krew w żyłach zabiegom eugenicznym elementy antyspołeczne i nieproduktywne, w tym Żydów, termity cywilizowanego świata. David Herbert Lawrence zapowiada nadejście rasy panów, która zacznie się od wyniszczenia milionów nieudaczników. W jednym z listów opisuje wielką komorę śmierci, w której masy będą mogły ginąć przy dźwiękach orkiestry wojskowej, świetle kinematografu i chóralnym „Alleluja”[6]. Wizji tych nie należy atoli brać literalnie, co podniesiono mocno w recenzjach z pracy Careya, szczególnie w dosadnej krytyce pióra Rogera Kimballa („First Things” 1994 nr 6/7). Przeciwnie – są one najczęściej wyrazem poczucia niemocy i przerażenia. Ich autorzy nie zastanawiali się głębiej nad dosłownym znaczeniem wypowiadanych przez siebie treści. Przedstawiali straszną utopię niczym z niejednej współczesnej powieści fantastycznej, ale nie musiała ona – i na ogół nie była – ich programem, czego nie dostrzegł ani sam Carey, ani idący jego śladem Norman Davies, który zbyt łatwo poprowadził nić od wypowiedzi Lawrence’a do Auschwitz[7], podczas gdy dzielą je lata świetlne.

Autorom nawoływań do „wyniszczenia” Żydów – coraz częstszych od końca XIX w., zwłaszcza w Niemczech, ale bynajmniej nie tylko – nie chodziło z zasady o fizyczne wymordowanie milionów ludzi, lecz już to o wynarodowienie i chrystianizację, już to – nieco później – o wysiedlenie. Marcel Proust pisał, że w czasie tzw. sprawy Dreyfusa za największy szyk uchodziło wśród paryskich dam noszenie parasolek z napisem „Zabij Żyda”. Ten typ antysemityzmu, który najlepiej przedstawił na niemieckim przykładzie Oded Heilbronner, stanowił naturalnie podstawę pod antysemityzm nazistowski, ale na pewno – jak dodaje historyk izraelski – nie tłumaczy go sam przez się[8]. Nie wydaje się też, aby antysemityzm nazistowski był niezmienny przez ponad dwadzieścia lat działania NSDAP.

Czas zlewa wydarzenia w jedną całość, więc zapominamy, że Hitler był przez szereg lat podziwiany w świecie jako wybitny mąż stanu, o czym pisała Hannah Arendt. Zachwycała się nim Ameryka Południowa i Północna, zresztą z różnych powodów. Admiratorów Hitlera nie brakowało nawet wśród ewentualnych kandydatów na prezydenta USA w 1940 r. – odsyłam do najnowszej powieści Philipa Rotha „Spisek przeciw Ameryce” (2004). Wreszcie cieszył się Führer znaczną estymą w Europie Środkowo-Wschodniej, w tym także w Polsce.

Polska prowadziła z Niemcami w drugiej połowie lat trzydziestych gruby flirt, ulegając nierzadko kokieterii zalotnika znad Łaby. Dotyczyło to także polityki wewnętrznej, w tym stosunku do Żydów, co znalazło wyraz w narastającym antysemityzmie, który szczególnie w latach 1936-1939 przybrał formę fizycznego terroru. Nawet jeśli nie był on akceptowany, to niestety w znacznej mierze tolerowany przez państwo, mimo że – jak już w 1941 r. podkreślał Jacob Lestschinsky w swoim świetnym porównaniu antysemityzmu polskiego, rosyjskiego i niemieckiego – żaden polski rząd przedwojenny nigdy nie organizował pogromów Żydów[9]. Niemniej jeszcze we wrześniu 1938 r. ambasador Polski w Berlinie Józef Lipski powiedział Hitlerowi, że Polacy wybudują mu pomnik, jeśli potrafi rozwiązać kwestię żydowską, a w styczniu 1939 r. minister spraw zagranicznych Józef Beck debatował z Hitlerem nad wysiedleniem Żydów do jednego z krajów afrykańskich.

Z nadzieją przyjęła wybór Hitlera część polskiej inteligencji, nawet tradycyjnie antyniemieckich endeków. Zygmunt Wojciechowski, jeden z bardziej wpływowych polskich historyków, tak się zapatrzył w skuteczność Hitlera, że porównał go do króla Władysława Łokietka, który zjednoczył Polskę w XIV w. Inna sprawa, że autor pisał te słowa w 1935 r., kiedy Hitler cieszył się największym uznaniem ze strony międzynarodowej opinii publicznej. Nowy przywódca Niemiec – jak pokazał Markus Krzoska – do tego stopnia zauroczył jednak Wojciechowskiego, że ten uwierzył, iż ów „katolik” z Austrii przyniesie nam dziesiątki lat pokoju i jeszcze pod koniec lat trzydziestych był skłonny wybaczyć Hitlerowi tak Anschluss Austrii, jak i układ monachijski. Historyk polski do pewnego czasu przyglądał się z życzliwością również żydowskiej polityce Hitlera[10]. Nie on jeden zresztą[11]. Stanisław Cat-Mackiewicz przyznawał na przykład, że wezwanie do usunięcia Żydów z Polski jest okrutne, ale dodawał, że jest to okrucieństwo konieczne[12]. I wprawdzie niemal żaden z polskich antysemitów nie identyfikował się ani z krwawą retoryką Hitlera sprzed wojny, ani tym bardziej z późniejszym żydowskim programem Hitlera, a wielu z nich stanęło wręcz w obronie Żydów pędzonych na śmierć, to jednak nie ulega wątpliwości, że w Polsce tuż przed wojną sytuacja w kwestii traktowania Żydów wymykała się stopniowo spod kontroli. Co gorsza, tylko stosunkowo niewielu dostrzegło na czas potrzebę kontrakcji, aczkolwiek trzeba podkreślić, że nie brakowało wśród tych ostatnich – obok przedstawicieli lewicy, konserwatystów katolickich i intelektualistów – także reprezentantów środowisk związanych z rządem[13].

Podsumujmy zatem: w „Mein Kampf” i przemówieniach z okresu nazwanego tutaj monachijskim prochu Hitler nie wymyślił. Nawet jego obsesyjny język nie był zupełną osobliwością. Jeśli naziści coś w tym czasie wynaleźli, to przede wszystkim upaństwowiony antysemityzm, opierający się na przyjętym przez państwo ustawodawstwie rasowym.

Wannsee 1942

A jednak to w Niemczech przekroczono Rubikon, przechodząc do rzeczy właściwie niewyobrażalnej, do realizacji ludobójstwa – całościowego planu wymordowania europejskiej populacji żydowskiej. Wykorzystano przy tym najnowsze możliwości techniczne oraz sprawną i posłuszną biurokrację. Droga od Monachium do Auschwitz, od języka i wyobrażeń Hitlera na temat rozwiązania kwestii żydowskiej w latach dwudziestych do praktyki komór gazowych lat czterdziestych, nie była wszakże prosta. Po drodze miało miejsce parę przystanków, spośród których na szczególną uwagę zasługują berlińskie przemówienie Hitlera z 30 stycznia 1939 r. i tzw. konferencja w Wannsee w styczniu 1942 r.

Przemawiając w Reichstagu, Hitler zapowiedział wyniszczenie żydowskiej rasy w Europie, jeśli Żydzi po raz kolejny zmuszą Niemcy do wojny światowej. To pierwsza tak dosadna jego wypowiedź, lecz i ona pozostaje wieloznaczna. Wiele wskazuje, czego śladem są także rozmowy z Lipskim i Beckiem, że Hitler nadal myślał przede wszystkim o pozbyciu się Żydów z Rzeszy poprzez emigrację. W Wiedniu i Berlinie zorganizowano centrale do spraw emigracji żydowskiej. Jesienią 1938 r. wyrzucono z Niemiec do Polski niemal 20 tysięcy Żydów z polskim paszportem. Nawet „spontaniczne” wydarzenia tzw. nocy kryształowej w listopadzie 1938 r., kiedy palono synagogi i niszczono żydowskie sklepy, większość historyków traktuje dzisiaj jako element terroru. Równocześnie Himmler zapowiedział wojnę niemiecko-żydowską, a tuba SS – „Das Schwarze Korps” – ogłosiła 24 listopada, że dla Żydów w Niemczech nie ma miejsca. Trzeba ich oznakować, przenieść do wydzielonych dzielnic i pozbawić mienia, co wywoła wśród nich biedę. I wprawdzie tezę o braku miejsca dla Żydów znaleźć by można w tym czasie w wypowiedziach nie tylko prasy niemieckiej, jednak mało gdzie dodano by, że nędza zmusi Żydów do aktów kryminalnych. W tym stadium rozwoju – kontynuował tygodnik – stanęlibyśmy w obliczu twardej konieczności tak dokładnego wyniszczenia żydowskiego świata przestępczego, jak zwykliśmy niszczyć w naszym porządnym państwie przestępców: ogniem i mieczem. Wynikiem byłby faktyczny i ostateczny koniec żydostwa w Niemczech, jego całkowita zagłada.

Wśród historyków panuje znaczna zgodność co do znaczenia spotkania z 20 stycznia 1942 r. w Wannsee. W przeciwieństwie do powojennych prokuratorów, którzy byli przekonani, że odnaleźli protokół zebrania inicjującego holokaust, skłaniają się oni do tezy, iż posiedzenie poświęcone było sprawom organizacyjnym. Wprawdzie Eberhard Jäckel ma rację, że dokładny cel konferencji pozostaje wciąż nie całkiem jasny[14], lecz nie wydaje się, aby można ją sprowadzić do demonstracji siły szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA) Reinharda Heydricha. Spotkanie w Wannsee wpisuje się bowiem dobrze w ciąg zdarzeń pomiędzy wciąż jeszcze nieco chaotycznym i nieprzygotowanym masowym mordem a zaplanowanym i konsekwentnym ludobójstwem.

W pięknej i bogatej podberlińskiej dzielnicy Wannsee spotkało się w zimny styczniowy poranek 1942 r. kilkunastu stosunkowo młodych, najczęściej przed czterdziestką, i dobrze wykształconych, w większości z tytułami doktorskimi, profesjonalistów z policji, SS i administracji cywilnej. Przybyli na zaproszenie Heydricha, który powołał się na polecenie marszałka Rzeszy Hermanna Göringa z 31 lipca 1941 r., nakazujące mu podjęcie wszelkich niezbędnych kroków organizacyjnych i technicznych w celu „całościowego rozwiązania [Gesamtlösung] kwestii żydowskiej na terenie wpływów niemieckich w Europie”.

Co rozumiał marszałek Rzeszy pod pojęciem „całościowego” względnie „ostatecznego rozwiązania” [Endlösung], możemy się tylko domyślać, zwłaszcza że w tym samym piśmie powołuje się na wcześniejsze zarządzenia dotyczące emigracji i ewakuacji Żydów ze stycznia 1939 r. Co mieli na myśli pod pojęciami „ewakuacja” oraz „ostateczne rozwiązanie” uczestnicy spotkania w Wannsee, nie pozostawia cienia wątpliwości. Chodziło o mord na 11 milionach Żydów z całej Europy. Heydrich poinformował zgromadzonych, że ze względu na możliwości na Wschodzie Himmler zakazał dalszej emigracji Żydów, a Hitler zgodził się na podjęcie ich ewakuacji na Wschód. Wielkie kolumny robocze Żydów zdolnych do pracy, podzielonych wedle płci, miały zmierzać z zachodu ku wschodowi, budując drogi, przy czym niewątpliwie znaczna część z nich ulegnie naturalnej redukcji. Ponieważ jest oczywiste – dodawał protokół – że ewentualna […] pozostałość stanowić będzie element najbardziej biologicznie odporny, trzeba ją będzie – argumentował Heydrich – odpowiednio potraktować, aby nie stała się zalążkiem żydowskiego odrodzenia. Z „ewakuacji” wyłączone miały zostać tylko – oczywiście w przypadku Żydów niemieckich – osoby powyżej 65 roku życia oraz Żydzi odznaczeni za bohaterstwo wojenne, których miano deportować do specjalnych gett dla starców. W ten sposób chciano się zabezpieczyć przed zbyt licznymi interwencjami.

Warunkiem sprawnej „ewakuacji” było ścisłe zdefiniowanie, kto jest Żydem. Pod tym względem trwała wojna podjazdowa pomiędzy partyjnymi i policyjnymi jastrzębiami a „realistami” z ministerstwa spraw wewnętrznych, ministerstwa gospodarki i kancelarii Rzeszy. Pierwszym chodziło o możliwie najszerszą definicję Żyda, aby móc usunąć również „mieszańców” (Mischlinge) oraz żydowskich małżonków Niemek i Niemców; proponowano automatyczne rozwiązanie wszystkich małżeństw mieszanych. Drudzy chcieli ze względów gospodarczych raczej „mieszańców” chronić i nie podejmować żadnych gwałtownych kroków dotyczących małżeństw mieszanych.

W Wannsee zwyciężyła szersza definicja, stąd Heydrich – jak zeznawał później Eichmann – promieniował szczęściem. Zaprosił swoich dwóch najbliższych współpracowników na pogawędkę przy kominku. Popijano koniak i raczono się dobrymi cygarami, mimo zwyczajowej abstynencji Heydricha i jego niechęci do tytoniu. Niewykluczone, że przyszedłszy późnym wieczorem do domu szef urzędu bezpieczeństwa wykonał jakąś krótką etiudę, był bowiem uzdolnionym skrzypkiem. Nigdy jednak już się nie dowiedział – zginął kilka miesięcy później w zamachu zorganizowanym przez Czechów – że sam Hitler za radą swojej kancelarii, biorącej pod uwagę interesy gospodarcze Rzeszy i niemieckich krewnych „mieszańców”, jak i za poradą ministra propagandy Goebbelsa, obawiającego się reakcji Kościoła katolickiego na postanowienia dotyczące przymusowych rozwodów, anulował w obu tych punktach postanowienia konferencji.

Protokół z Wannsee pokazuje, jak daleką drogę przeszła III Rzesza w ciągu dwóch lat – pomiędzy 1939 a początkiem 1942 r. I nawet jeśli prawdą by było, że pociąg z Monachium zmierzał przez Wannsee wprost do Auschwitz, to w każdym razie nie ulega wątpliwości, że do 1939 r. jechał on wprawdzie umiarkowanie szybko, ale z dość licznymi postojami, co dawało szansę na jego zatrzymanie. Wraz z napadem na Polskę we wrześniu 1939 r. pociąg ten niebywale przyspieszył, aby po ataku na ZSRR w czerwcu 1941 r. zacząć pędzić w szalonym tempie. To prawda, że już ku końcowi, lecz siejąc – niczym zraniony zwierz – największe spustoszenia.

Epilog

Praktyka okupacyjna w Polsce, przede wszystkim na terenach wcielonych do Rzeszy, przerosła już od września 1939 r. niemal wszystko, co wcześniej w Europie znano, a mimo to nie spotkała się z moralnym odporem niemieckiego społeczeństwa. Nie znaczy to, że nie było protestów – nawet w armii, że nie było prób – szczególnie na niższych szczeblach – powstrzymania postępującego barbarzyństwa, że wszyscy Niemcy pochwalali morderczą politykę Hitlera. O pewnym współczuciu dla wyrzucanych ze swoich mieszkań Polaków (ale już niemal nigdy Żydów) i drobnej pomocy ze strony niektórych niemieckich policjantów przeczytać można w niejednym pamiętniku wielkopolskim, by wspomnieć choćby o uwagach Haliny Kiryłowej-Sosnowskiej, skreślonych na marginesie opisu jej deportacji w 1941 r.[15] Ponieważ jednak zdecydowana większość Niemców zgadzała się z celami polityki Hitlera, przede wszystkim z aneksjami na wschodzie i wysiedleniem Żydów, zajęła wobec niej stanowisko neutralne, względnie – częściej zapewne – aprobujące, przy milczącej dezaprobacie dla zastosowanych środków.

Zwyczajni Niemcy nie musieli podzielać demonicznego obrazu Żydów Hitlera, aby przeprowadzić ludobójstwo. Starczyła – jak dodaje Christopher R. Browning – pewna kombinacja czynników historycznych, psychologicznych i ideologicznych, które w powiązaniu z wojenną radykalizacją społeczeństwa zamieniły „zupełnie zwyczajnych ludzi” w oprawców[16]. Nawet członkowie osławionego Rezerwowego Batalionu Policji 101 różnili się w podejściu do Żydów i byli wśród nich nieliczni policjanci, którzy odmówili udziału w masowych mordach. Jeden z nich tłumaczył po wojnie, że starszy wiek w stosunku do pozostałych kompanów, dobrze działające przedsiębiorstwo i znajomość Żydów pozwoliły mu uodpornić się na nacisk grupowy i z dystansem spojrzeć na ewentualną karierę w policji.

Większość Niemców, w tym i niemiecki Kościół katolicki, który – w osobie biskupa Münsteru Clemensa Galena – zdobył się na protest przeciw eutanazji chorych umysłowo, po prostu udawała, że nic nie wie na temat postępowania nazistów w Polsce i że ich ta sprawa nie dotyczy, nawet masowe mordowanie polskich księży, mimo że za pośrednictwem Watykanu doskonale wiedzieli, co się w Polsce dzieje[17]. Hitler i Himmler, obaj bardzo wyczuleni na głosy niemieckiej opinii publicznej, odczytywali to jako przyzwolenie na dalszą radykalizację swoich planów.

Pozwolił im na to atak na ZSRR 22 czerwca 1941 r. i japońskie uderzenie na Stany Zjednoczone 7 grudnia 1941 r. Po pierwsze, Niemcy weszli na terytoria, gdzie mieszkała znaczna część europejskich Żydów, co – jak się powszechnie wskazuje – postawiło nazistów wobec nowej pod względem liczbowym skali problemu. Po drugie, Hitler przestał traktować problem żydowski jako argument przetargowy wobec USA. Za przesuwającym się szybko ku wschodowi frontem ruszyły specjalne Einsatzgruppen, których zadaniem było mordowanie Żydów, początkowo zasadniczo tylko mężczyzn w wieku poborowym, ale już od przełomu lipca i sierpnia, a zwłaszcza od września – także kobiet i dzieci. Grupy uderzeniowe SS miały ponadto wzmóc postawy antyżydowskie na zajmowanych obszarach i inicjować krwawe pogromy. Na wielu terenach, w tym i w Polsce, im się to udawało, aczkolwiek Polacy – jak podsumowali Raul Hilberg i Jerzy Holzer – raczej nie chcieli brać udziału w pogromach Żydów pod niemiecką okupacją. Niewielu było gotowych pomagać Niemcom, jeszcze mniej – pomagać Żydom (Holzer 119).

Nie sposób określić, kiedy dokładnie Hitler zrobił ostatni krok na drodze do ludobójstwa. W każdym razie najpóźniej od jesieni 1941 r., na fali euforii ze zwycięskiej wojny z ZSRR, masowe pogromy całych społeczności bez względu na wiek i płeć stały się normą. We wrześniu 1941 r. Hitler, najpewniej wzburzony przesiedleniem Niemców nadwołżańskich przez Stalina, polecił rozpocząć transporty Żydów niemieckich, mimo że wcześniej wolał nie irytować społeczeństwa w trakcie toczącej się wojny. Chociaż ciągle brakowało środków transportu i rąk do pracy, wagony z Żydami ruszyły ku wschodowi, najczęściej bez konkretnego miejsca przeznaczenia. Ponieważ nigdzie nie chciano ich przyjmować, a dalsza droga na wschód pozostawała wciąż zamknięta, jesienią 1941 r. zaczęto wznosić pierwsze obozy śmierci, co wskazuje na przejście do nowej, przemysłowej fazy Szoa. W połowie grudnia 1941 r. Hitler stwierdził w mowie do przywódców nazistowskich, że skoro Żydzi znowu wywołali wojnę światową, to trzeba ich zgładzić. Bogdan Musiał, w ślad za Christianem Gerlachem, doszedł do wniosku, że właśnie wtedy podjęto ostateczną decyzję o wymordowaniu Żydów, aczkolwiek chyba tylko tzw. nieproduktywnych[18]. Starano się bowiem wciąż jeszcze zachować równowagę pomiędzy brakami żywnościowymi a zapotrzebowaniem na siłę roboczą.

Czy rzeczywiście w połowie grudnia zapadła decyzja o wymordowaniu Żydów, trudno powiedzieć, gdyż ta „decyzja” składała się z wielu cząstkowych postanowień, które podejmowano w ramach dynamicznie rozwijającego się procesu. Nie brak wskazówek, że jeszcze w 1942 r. Hitler rozważał deportację Żydów na wschód, lecz niepowodzenia wojenne tę możliwość wyeliminowały. Z drugiej strony trzeba wskazać na to, że tabu zbiorowego wymordowania całej społeczności żydowskiej wpierw mniejszego, a potem dużego regionu zostało złamane wiele miesięcy wcześniej. W małych miasteczkach Wielkopolski – w Mogilnie, Kruszwicy, Strzelnie, Kcyni, Trzemesznie, Żninie, Szubinie – rozstrzeliwano bądź palono w synagogach całe lokalne społeczności od pierwszych dni wojny. W pierwszej połowie 1940 r. przystąpiono – pisał Czesław Łuczak – do masowych egzekucji Żydów w lasach kazimierzowskich pod Koninem[19]. Wreszcie 16 lipca 1941 r., już w trakcie trwania operacji „Barbarossa”, szef policji bezpieczeństwa w Poznaniu Rolf Höppner zaproponował Eichmannowi szybkie wymordowanie Żydów niezdolnych do pracy z terenu Kraju Warty. Miało to być, jak pisał, bardziej humanitarne niż pozwalanie im na przymieranie głodem. Wkrótce po 3 września 1941 r., kiedy Höppner zapytał władz w Berlinie, czy Żydów do ZSRR wysyła się w celu eksterminacji, czy dla zapewnienia im możliwości przeżycia, musiało dojść do porozumienia pomiędzy Greiserem a Himmlerem co do ostatecznego losu 300 tysięcy Żydów wielkopolskich. W Chełmnie koło Łodzi wzniesiono obóz zagłady, w którym – wedle sformułowania Greisera z maja 1942 r. – szczególnie potraktowano ponad 200 tysięcy Żydów. Władze Kraju Warty tak się rozochociły powodzeniem przedsięwzięcia, że 1 maja 1942 r., korzystając z doświadczenia personelu i wolnych mocy produkcyjnych, poprosiły Himmlera o pozwolenie na zrealizowanie bezpośrednio potem akcji przeciwko Polakom chorym na otwartą gruźlicę, z czego jednak Himmler w obawie przed Kościołem i propagandą wrogich radiostacji się wycofał[20].

Rok 1942 i pierwsza połowa 1943 przyniosły największą eskalację holokaustu. Masowe mordy podjęto niemal jednocześnie w obozach w Bełżcu, Auschwitz, Sobiborze, Treblince i na Majdanku. W ten sposób ziemie polskie zamieniły się w wielki żydowski cmentarz. W ciągu roku zabito ponad połowę Żydów spośród co najmniej 5,6 miliona ofiar zgładzonych w trakcie trwającej kilka lat Zagłady. Jednocześnie rozpoczęto akcję „likwidacji” Cyganów. Później w wyniku narastających problemów z brakiem rąk do pracy mordy nieco spowolniono. Nigdy już jednak nie powrócono do pytania, czy zabijać, tylko wahano się co do tego, jak szybko i w jakiej kolejności (Roseman 106).

Sprawa holokaustu rozstrzygnięta więc została pomiędzy wrześniem 1939 a najpóźniej zimą 1941 r. Napad na Polskę, masowe rozstrzeliwania Polaków i Żydów, a szczególnie podjęcie wielkich planów wysiedleń Polaków i umieszczenia Żydów polskich w gettach jesienią 1939 r., wreszcie przede wszystkim rozpoczęcie eutanazji umysłowo chorych, spowodowały, że pękły niemal wszystkie tabu, w tym i prozaiczne tabu „pozyskiwania” mieszkań dla Niemców – wpierw z krajów bałtyckich, a później ze zbombardowanych domów – poprzez wywózkę ludności „zbędnej”, po raz pierwszy w Szczecinie w lutym 1940 r.

Okupowana Polska już przed czerwcem 1941 r. kipiała aktami brutalizmu, tak że Mark Roseman (27) nie waha się pisać o tym, że mamy tutaj do czynienia z autentycznym posmakiem Zagłady. Stąd Wolfgang J. Mommsen, zmarły niedawno historyk niemiecki, przypuszczał, że wydarzenia z jesieni 1939 r. dały pierwszy impuls kołu zamachowemu holokaustu[21]. Teraz mógłby je zatrzymać już tylko cud albo szybka porażka Niemiec. Czas przynosił im jednak zwycięstwo za zwycięstwem, a pierwsze powodzenia w wojnie z ZSRR latem i jesienią 1941 r., kiedy armia niemiecka weszła na tereny zamieszkiwane przez miliony dawnych polsko-litewskich Żydów, spowodowały gwałtowne przyspieszenie obrotów koła. Masowe mordy zarówno na terenie Generalnej Guberni, jak i na obszarach kontrolowanych wcześniej przez ZSRR, przybrały niespotykaną wcześniej skalę. Początkowo jednak najwięcej ofiar notowano wśród radzieckich jeńców, którzy milionami ginęli z głodu, zimna i w wyniku rozstrzeliwań (Roseman 101; Holzer 84nn.). Coraz gorzej odnoszono się również do Polaków[22]. W sumie zatem, jak słusznie podkreśla Browning, kolonialne podejście Niemców do słowiańskich ziem w Europie Środkowo-Wschodniej i Wschodniej stworzyło klimat, w którym można było wpaść na pomysł i zrealizować plan masowych mordów tak na Żydach, jak i na milionach innych[23].

Jan M. Piskorski

(Tekst został opublikowany w miesięczniku Więź, przedruk za zgodą Autora)

Przypisy:

1.Uwagi te spisałem po przeczytaniu książek Marka Rosemana, „The Villa, the Lake, the Meeting: Wannsee and the Final Solution”, London 2003, oraz Jerzego Holzera, „Europejska tragedia XX wieku. II wojna światowa”, Warszawa 2005. Obie te prace przywołuję w dalszym tekście w nawiasach, z podaniem określonych stron.

2. Zob. Michael Burleigh, „Rycerze, nacjonaliści i historycy. Obraz średniowiecznych Prus w okresie od Oświecenia po 1945 rok”, Przegląd Zachodni 2006 (w druku w moim tłumaczeniu).

3. Mowa Himmlera jest dzisiaj powszechnie dostępna, także jako nagranie. Odpisy opierają się na: „Trial of the Major War Criminals before the International Military Tribunal”, Nuremberg 14 November 1941 – 1 October 1946, t. 29, s. 110-173.

4. Czesław Madajczyk, „Hitler’s Direct Influence on Decisions Affecting Jews During World War Two”, Yad Vashem Studies, 1990 t. 20, s. 53-68.

5. Doris L. Bergen, „Controversies about the Holocaust”, w: „Historikerkontroversen”, red. Hartmut Lehmann, Göttingen 2000, s. 143-174.

6. John Carey, „The Intellectuals and the Masses”, London 1992.

7. Norman Davies, „Europa”, Kraków 1998, s. 913n.

8. Oded Heilbronner, „From Antisemitic Peripheries to Antisemitic Centres: The Place of Antisemitism in Modern German History”, Journal of Contemporary History 2000 nr 4, s. 559-576.

9. Jacob Lestschinsky, „The Anti-Jewish Program: Tsarist Russia, the Third Reich and Independent Poland”, Jewish Social Studies 1941 nr 3, s. 141-158.

10. Markus Krzoska, „Für ein Polen an Oder und Ostsee. Zygmunt Wojciechowski (1900-1955) als Historiker und Publizist”, Osnabrück 2003, s. 264-271, 286n i passim.

11. Jan M. Piskorski, „Polish myśl zachodnia and German Ostforschung: an Attempt at a Comparison”, w: „German Scholars and Ethnic Cleansing”, red. Michael Fahlbusch, Ingo Haar, New York 2004, s. 260-271.

12. Edward D. Wynot, Jr., „: The Emergence of Official Anti-Semitism in Poland, 1936-39″, The American Review 1971 nr 10. Por. Henryk Grynberg, „Is Polish Anti-Semitism Special?”, Midstream. A Monthly Jewish Review 1983 nr 7, s. 19-23.

13. Paweł Korzec, „Anti-Semitism in Poland as an Intellectual, Social and Political Movement”, w: „Studies in Polish Jewry, 1919-1939”, red. Joshua A. Fishman, New York 1974, s. 12-104; Yisrael Gutman, „Polish Antisemitism between the Wars”, w: „The Jews of Poland between Two World Wars”, red. tenże i in., Hanover NH 1991, s. 97-108.

14. Eberhard Jäckel, „On the Purpose of the Wannsee Conference”, w: „Perspectives on the Holocaust”, red. James S. Pacy, Alan P. Wertheimer, Boulder 1995, s. 39-50.

15. Halina Kiryłowa-Sosnowska, „Gościńce i rozstajne drogi”, Poznań 2002, s. 86n.

16. Christopher R. Browning, „Die Debatte über die Täter des Holocaust”, w: „Nationalsozialistische Vernichtungspolitik 1939-1945”, red. Ulrich Herbert, Frankfurt/M. 1998, s. 153.

17. Michael Burleigh, „The Third Reich”, New York 2000, s. 401nn, 724.

18. Christian Gerlach, „Die Wannsee-Konferenz, das Schicksal der deutschen Juden und Hitlers politische Grundsatzentscheidung, alle Juden Europas zu ermorden”, Werkstatt Geschichte 1997 nr 18, s. 7-44; Bogdan Musial, „Deutsche Zivilverwaltung und Judenverfolgung im Generalgouvernemant. Eine Fallstudie zum Distrikt Lublin 1939-1944”, Wiesbaden 1999, s. 212-269, gł. 219.

19. Czesław Łuczak, „Polityka Greisera w stosunku do Żydów”, w: „Żydzi w Wielkopolsce na przestrzeni dziejów”, red. Jerzy Topolski, Krzysztof Modelski, Poznań 1999, s. 212-219.

20. Czesław Łuczak, „Położenie ludności polskiej w Kraju Warty 1939-1945. Dokumenty niemieckie”, Poznań 1987, s. 86-94.

21. Wolfgang J. Mommsen, „Vom zur nationalsozialistischen Vernichtungspolitik in Osteuropa. Zur Rolle der deutschen Historiker unter dem Nationalsozialismus”, w: „Deutsche Historiker im Nationalsozialismus”, red. Winfried Schulze, Otto G. Oexle i in., Frankfurt/M. 1999, s. 204-206.

22. Dieter Pohl, „Die Ermordung der Juden im Generalgouvernement”, w: „Nationalsozialistische…”, dz. cyt., s. 108.

23. Ch. R. Browning, dz. cyt., s. 167.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s