Wpatruję się w okładkę książki… Szczupła, jeszcze nie wychudzona twarz nastolatka, nastolatki (trudno rozstrzygnąć płeć) w motocyklowym kaszkiecie, palcie z futrem (zapewne sztucznym) przy kołnierzu. Oczy smutne, lub tylko skupione, lekko zmarszczone brwi… Dlaczego robisz mi zdjęcie? Kim jesteś? Co pragniesz wyczytać z moich oczu?
Magda Łucyan nie zgaduje – pyta – dzieci getta, kilkadziesiąt lat później.
Nic nie zostało im oszczędzone: głód, choroby, śmiertelny strach, utrata bliskich, trupy na ulicach… Długo by jeszcze wymieniać.
Za każdym razem, gdy Autorka myślała, że TO (czyli najgorsze wspomnienie) właśnie wybrzmiało, kolejne fakty tylko utwierdzały ją w przekonaniu, jak bardzo się myliła.
Mieli szczęście, zaradnych rodziców, ocalenie zapisane w gwiazdach? Do uratowania Krysi Budnickiej przyczynili się jej bracia, ale przede wszystkim organizacja, z którą nawiązali kontakt. Najmłodszy brat wyprowadził bliskich kanałami, co zresztą sam przypłacił życiem. Mariana Kalwarego ocaliła matka: jej zaradność, przedwojenny status, działanie, przede wszystkim działanie. Była sprytna, mądra, znajdowała wyjście z najtrudniejszych sytuacji. Kasię Meloch ratował ukochany wujek, ale według scenariusza autorstwa matki dziewczynki. Babcia była gotowa pójść za wnuczkę na Umschlagplatz, rezolutność Kasi także nie była bez znaczenia.
“Powstańcy” – inna książka Magdy Łucyan zestawiona z “Dziećmi getta” dowodzi, jak bardzo różnią się przedstawiciele obu tych grup. Dorosły kontra dziecko, sprawczość kontra zależność, waleczność kontra bezbronność, wybór kontra zdanie się na los, ocalały kontra ocalony.
Rola Autorki nie sprowadza się tylko do słuchania, rejestrowania, cytowania. Rozwija co ciekawsze wątki, przeplatając opowieści bohaterów faktami historycznymi, przytacza np. badania naukowe na temat choroby głodowej w getcie.
Łucyan prosi każdego rozmówcę o przesłanie dla młodszych pokoleń – tych, które nie doświadczywszy wojny nie wiedzą, jakie mają szczęście i jak bardzo powinny dbać o pokój. Marian Kalwary trafia w sedno: zło zawsze zaczyna się niewinnie, a potem… słowo za słowem, gest za gestem, czyn za czynem, wiec za wiecem, poplecznik za poplecznikiem – nie wiedzieć kiedy dochodzimy do Bramy Śmierci i… jest za późno.
Odkładam książkę spokojna, że nie tylko jej bohaterowie nie zostaną zapomniani, także anonimowe ofiary Holokaustu, takie jak chłopiec, lub dziewczynka na okładce. Szczupła, jeszcze nie wychudzona twarz… Oczy smutne, lub tylko skupione… Pokaż to zdjęcie całemu światu, wykrzycz za mnie moje cierpienie, daj świadectwo!
Aleksandra Buchaniec-Bartczak
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak Horyzont.