Śmierć Berlinera

Było już po 6 września. W Warszawie rozpoczęła się wielka rzeź i liczba ofiar rosła z dnia na dzień. Żydzi z nowych transportów opowiadali nam o ogromnym, śmiertelnym kotle, który urządzili Niemcy w Warszawie w kwadracie zamkniętych ulic. Wielki Mordbetrieb w Treblince pracował pełną parą… Powietrze przesączone było smrodem i krzykami. Kilometr od obozu niósł się podejrzany smród gnijących ciał, palonego mięsa, do uszu robotników z lasu dochodziły głosy kobiet i dzieci, jak krzyki ptaków, jak kwiczenie świń w rzeźni. Często zdawało się nam, że słyszymy głębokie, męskie krzyki, jakby wycie, ryczenie wołów w rzeźni. Czy nie brało się to stąd, że o minutę zbyt wcześnie otworzono drzwi od komór gazowych? W wielkim zamieszaniu, w wielkiej gonitwie nie zapominano również o nas. Niemcy umieją perfekcyjnie zorganizować robotę. Każdy na swoim posterunku robi swoje. Nie pozwala się robotnikom zbyt wiele odpocząć od niebezpieczeństwa i strachu. Nie było dnia, żeby nie władowali kuli w kark kilku chłopcom. Nie było dnia, żeby każdemu nie stanęło przed oczami widmo selekcji. Jak nie dziś, to jutro – przyjdzie twoja kolej.

W czasie rozmów i podczas posiłków w lesie zapoznałem się z jednym Żydem z Warszawy, nazwiskiem Berliner. Berliner miał około 45 lat i wiele lat przeżył w Argentynie. Służył w argentyńskiej armii i był obywatelem argentyńskim. Długo by opowiadać, jak to się stało, że los sprawił, że został w Polsce i nie mógł skorzystać z ochrony jako obcy obywatel i razem z żoną i córką trafił do Treblinki.

Jego rodzina już nie żyła. Poszli do kąpieli tydzień wcześniej, zaraz po przyjeździe z Warszawy. On, czarnowłosy, przystojny, barczysty i zdrowy mężczyzna dostał się między szczęśliwców, robotników, którzy mieli odłożony wyrok śmierci na dwa, może trzy tygodnie. Berliner był bardzo zacnym człowiekiem, dobrym przyjacielem. Przy każdej okazji starał się dzielić kawałkiem jedzenia, papierosem, łykiem wody, jeśli mógł w czymś komuś pomóc, chętnie to robił. Z tego powodu był wśród wszystkich bardzo znany i lubiany.

W rozmowach, które prowadziliśmy w lesie, dotyczących szukania ratunku, Berliner zwykł zajmować przeciwne stanowisko. Tak czy inaczej zabiją nas – ale jednej rzeczy bym chciał: zemsty. Plan rzucenia się na Ukraińców i odebrania im broni owszem spodobał mu się, ale tak jak większość robotników był przeciwny temu i żadnej jednomyślności nie było i w konsekwencji nic z tego nie wynikło.
(…)
Niektórzy z nas, z całej naszej grupy próbowali coś wykombinować, zagrzebać się gdzieś w baraku, wczołgać się w jakąś dziurę, ale to było niemożliwe. Ziemia nie chciała się rozstąpić pod naszymi stopami, a innej kryjówki nie było. „Wystąpić! Dołączyć!” – poganiali nas i już oto staliśmy jak owieczki, które mają być pożarte przez wilka. Dobrych kilka setek zdrowych młodych Żydów stało pokornie jak małe dzieci, a dwóch Niemców i kilku Ukraińców zuchwale i twardo robiło z nami, co chcieli. Pokazywali palcem to na jednego, to na drugiego. Nic nieznaczący obdartus, kilku zepsutych zuchwalców byli panami życia i śmierci, jednym spojrzeniem decydowali o śmierci człowieka, o śmierci całego świata, który jest w duszy człowieka.

I za każdym razem nie wiedziało się, jakie czyha niebezpieczeństwo. Z której strony przyjdzie śmierć. Scharführer rozdzielał batem: ten na prawo, ten na lewo – ja dostałem się na lewo, do grupy, która miała iść do łaźni.

Strach sparaliżował każdemu ręce i nogi. Staliśmy jak skamieniali, nie mając już nic do stracenia, tylko pokornie wykonywaliśmy polecenia i drżeliśmy przed wściekłością katów. Tak jakby człowiek miał więcej niż tylko życie i tak jakby kat mógł zrobić więcej, niż tylko odebrać życie. Czy to taka wielka różnica, czy umrze się od kuli wystrzelonej w kark, czy kilka minut później uduszony gazem? Kto zemści się za tyle przerwanych żyć? – coś we mnie krzyczało. Dlaczego bezwstydni mordercy nie czują żadnego strachu przed nami? Czym złamali naszą wolę, że ani jeden krzyk, ani jeden gest protestu się nie pojawił, żaden opór, który byłby jak ukąszenie kota, niesionego, aby go utopić.

Ale nie, nie. Nie jest tak. Nie wszyscy z nas są tacy tchórzliwi. Co się tutaj dzieje?

Stałem tuż obok Berlinera i niczego nie zauważyłem. Nie zauważyłem, kiedy i skąd wyciągnął nóż. Spojrzałem na niego dopiero wtedy, gdy już wyskoczył z szeregu i z całą siłą wbił nóż w plecy scharführera, który przeprowadzał selekcję. Niemiec zajęczał i zrobił się trupioblady. Dwóch ludzi do niego podbiegło i zemdlałego odprowadzili go z placu.

Ciężko przedstawić zamieszanie, jakie wybuchło na placu. Żydzi, Niemcy i Ukraińcy wszyscy byli jak zagubieni.

– Co się dzieje? Co się dzieje? – słyszało się przestraszone głosy biegających esesmanów. Wyciągnęli rewolwery i nie wiedzieli, gdzie mają strzelać, na kogo rzucić się jak dzikie zwierzęta, z której strony mają się bronić. To była doprawdy przyjemność patrzeć, jak się pogubili.

Berliner nie próbował ani uciekać, ani się schować. Z zimną krwią i spokojnie, z jakimś dziwnym uśmiechem na ustach, stał, postawił obiema rękami poły marynarki i zakrył klatkę piersiową.

– Proszę – powiedział – Nie boję się. Możecie mnie zabić.

Jego śmierć była straszna. Nie wiem, skąd wzięły się na placu apelowym łopaty, z którymi Ukraińcy i esesmani rzucili się na Berlinera, czyj to był rozkaz, żeby zabić go właśnie tymi narzędziami. Po kilku minutach leżał już na ziemi z twarzą potwornie zmasakrowaną, z jego ust płynęła czerwona strużka krwi.

Abraham Jakub Krzepicki, „Człowiek uciekł z Treblinek… Rozmowy z powracającym”, ŻIH 2017

https://es.wikipedia.org/wiki/Meir_Berliner

https://pl.wikipedia.org/wiki/Max_Biala

Zdjęcie: Obóz zagłady w Treblince, otwarty masowy grób z ciałami ofiar pogrzebanych w 1942; fotografia niemiecka z 1943 roku

(opr. P. Jędrzejewski)

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s