Dzień 22 lipca 1942 roku był pierwszym dniem tzw. Wielkiej Akcji (Große Aktion), czyli deportacji setek tysięcy Żydów z getta w okupowanej Warszawie.
Na plakatach rozwieszanych w getcie, akcja była przedstawiana przez Niemców jako „przesiedlenie na wschód” do pracy na terenach zdobytych w Sowieckiej Rosji. Pierwszym etapem było zagnanie ludzi siłą lub zwabienie podstępem na Umschlagplatz, czyli rampę kolejową obsługującą getto. Ucieczki z Umschlagplatzu były możliwe tylko dzięki wielkim łapówkom. Później, jedyną metodą dającą niewielkie szanse na ucieczkę, był skok z jadącego pociągu. Do tych, którzy zdecydowali się i nie zginęli pod kołami, strzelali niemieccy strażnicy. Większość uciekinierów ginęła natychmiast, inni leżeli ranni przy torach.
Czy ludzie w warszawskim getcie wiedzieli, co ich czeka?
Niewielka część ludzi widziała w „przesiedleniu na wschód” szanse na poprawę bytu. Część postrzegała to jako zagrożenie. Większość podchodziła to tego z obawą i lękiem. Po 10 dniach od rozpoczęcia wywózek, partia Bund wysłała swojego zwiadowcę Załmena (Zalmana) Frydrycha (pseudonim „Zygmunt”), żeby sprawdził, dokąd jadą pociągi z Umschlagplatzu. Wysłannik dowiedział się od kolejarzy, że linia kolejowa rozdwaja się i jedna bocznica prowadzi do stacji Treblinka. Pociągi wypełnione ludźmi wracają puste i nie ma tam żadnego dowozu żywności. Późniejsze spotkanie z uciekinierami z Treblinki potwierdziły przypuszczenia, że to miejsce zbrodni, gdzie ludzie są masowo mordowani. Kolejny uciekinier, Dawid Nowodworski, wrócił do Warszawy 11 sierpnia. Opowiadał o podróży do obozu: „Nikt nie wierzył, że [jedziemy] na śmierć„.
W grudniu w podziemnym biuletynie Bundu ukazał się artykuł „Żydzi warszawscy mordowani są w Treblince”. W te informacje nie chciano wierzyć. Były zbyt straszne, a ludzie chcieli mieć nadzieję. Wnikliwy obraz obozu śmierci przekazał człowiek, który spędził w Treblince kilkanaście dni i przeszedł przez prawie wszystkie kręgi piekła. Był nim Jakub Abram Krzepicki – były żołnierz wojska polskiego, człowiek wielkiej odwagi i sprytu. Jego raport ocalał. On sam zginął w powstaniu w warszawskim getcie osiem miesięcy później. Jego relacja została spisana przez Rachelę Auerbach z podziemnej organizacji „Oneg Shabbat” działającej w getcie. Rękopis odnaleziono kilka lat po wojnie.
CO DZIAŁO SIĘ Z LUDŹMI DEPORTOWANYMI Z GETTA?
Grossaktion była przedostatnim etapem Operacji Reinhard, której głównym celem było unicestwienie Żydów zamieszkałych na terenach okupowanej Polski. Ostatnim etapem było ich zamordowanie. Wieczorem 22 lipca odjechał pierwszy transport. Następnego dnia ci ludzie zostali zagazowani. Było to zarazem pierwsze użycie nowo zbudowanych komór gazowych w Treblince. Tego samego dnia w getcie popełnił samobójstwo przewodniczący Judenratu, Adam Czerniaków. Nie chciał firmować swoim podpisem niemieckich rozporządzeń o wywózce. Niemcy przedstawili więc swoje żądania żydowskiej policji. Policjanci, pod rozkazami Niemców, zaczęli spędzać tysiące ludzi na Umschlagplatz. Liczyli, że w ten sposób uratują siebie i swoich najbliższych. Oczywiście, przeliczyli się. Ostatni transport (21 września) z Warszawy do komór gazowych Treblinki składał się w większości z policjantów i ich rodzin.

Ludzie wywożeni z Umschlagplatzu dusili się z braku powietrza w wagonach i umierali z upału i odwodnienia. Podróż trwała kilkanaście godzin. W Treblince, Żydzi musieli natychmiast oddać wszystko, co mieli ze sobą, rozebrać się do naga i przebiec ścieżką (około 350 metrów) wśród kolczastych drutów zamaskowanych gałęziami drzew do pomieszczenia udającego łaźnię. Kobiety były strzyżone. Niemcy wykorzystywali włosy do produkcji materacy do okrętów podwodnych. Żeby w komorze gazowej mogło zmieścić się jak najwięcej ludzi, skazani na śmierć często musieli stać z rękami podniesionymi nad głowy. Ludzi mordowano przy pomocy spalin wytwarzanych przez silnik wymontowany z sowieckiego czołgu. Gdy silnik działał bez awarii, po mniej więcej 20 minutach cierpień ludzie byli martwi. Gdy silnik psuł się (co zdarzało się dość często) umierali w wielogodzinnych mękach. W początkowym okresie działania obozu, funkcjonowały trzy komory mieszczące od około 500 do 800 osób każda. Później Niemcy zbudowali trzy następne.
W ciągu dwóch miesięcy Niemcy wywieźli z Warszawy do Treblinki około 265 tys. ludzi. Podczas samego zaganiania ich na Umschlagplatz zamordowano ok. 10 tysięcy. W tym czasie komendantem obozu był Irmfried Eberl – austriacki lekarz psychiatra. Jego podwładny wspominał: „Ambicją dr. Eberla było osiągnięcie największej liczby [zamordowanych] i wyprzedzenie wszystkich innych obozów. Przybywało tak wiele transportów, że nie nadążano z wyładunkiem ludzi i ich gazowaniem ludzi.” Eberl spowodował chaos. Pociągi z ofiarami czekały na rozładowanie, a komory gazowe nie nadążały z gazowaniem. Ludzie umierali w wagonach. Wspominał Krzepicki: „Naszym oczom ukazał się koszmarny widok. Jedne na drugich leżały ogromne ilości zwłok. Według moich obliczeń było tam z dziesięć tysięcy trupów. Wokoło był straszny fetor. Trupy były spuchnięte, miały potwornie wzdęte brzuchy. Pokryte brązowymi lub czarnymi plamami. Na zwłokach mrowiło się robactwo.”
TRZY CELE
Najważniejszym celem było, oczywiście, wymordowanie Żydów. Według niemieckich planów, mordowani ludzie mieli być jednocześnie ograbiani ze swojej własności. Ludobójstwo musiało być wysoce opłacalne dla niemieckiego państwa. Drugi komendant obozu Franz Stangl wspominał swój przyjazd do Treblinki: „Gdy wjechałem do obozu, wyszedłem z samochodu na placu i zanurzyłem się po kolana w pieniądzach. Nie wiedziałem, w którą stronę zwrócić się, gdzie iść. Brodziłem w banknotach, kamieniach szlachetnych, biżuterii, ubraniach…„. Nie istnieją dokumenty ujawniające rozmiary całej grabieży, która towarzyszyła ludobójstwu w Treblince. Jednak oficjalne raporty za okres od 22 sierpnia do 21 września poświadczają wywóz do Rzeszy 243 wagonów towarowych z własnością ofiar. Rabunek to był drugi cel. Ściśle powiązany z trzecim, którym było takie zorganizowanie masowego mordu, żeby ofiary zostały w jak największym stopniu włączone w mechanizm zbrodni, co radykalnie ułatwiało mordowanie i obniżało jego koszty. Cały system działał na zasadzie swoistego perpetuum mobile: ludobójczy mechanizm obsługiwali żydowscy niewolnicy, którzy w obozach pracowali wyłącznie za nadzieję przetrwania. Jednocześnie nic nie kosztowali, bo żywili się zapasami przywożonymi przez kolejne transporty ludzi mordowanych. Włączanie Żydów w udział w zbrodni zaczynało się od żydowskiej administracji w gettach. Pogłębiało przez działania żydowskiej policji, później tzw. „funkcyjnych” w obozach, aż wreszcie żydowskich więźniów, opróżniających komory gazowe po egzekucji i palących zwłoki (Sonderkommando) oraz, na koniec, rozsypujących popioły. Zatarcie granic między katem a ofiarą stanowiło jednocześnie zabezpieczenie przed oporem i buntem ze strony ludzi skazanych na śmierć. Uciekinier z obozu relacjonował: „Przy tym grobie stało 3 sanitariuszów Żydów, około 50–60 lat z opaskami z Czerwonym Krzyżem, których przeznaczenie było nieznane. Widziano, jak ustawiali oni dzieci nad grobem, tak aby po strzale wpadały do grobu.” „Niejednokrotnie robotnicy sortowni ubrań – przeważnie młodzi – widzą swoich ojców, jak nago biegną z ubraniami, w biegu wykrzykując pozdrowienia.”
Funkcjonowanie niemieckiego mechanizmu ludobójstwa oparte było na kłamstwie, oszustwie, terrorze fizycznym i psychicznym oraz umiejętnym, cynicznym wykorzystywaniu nadziei na przetrwanie – najsilniejszej emocji wśród ofiar. Fundamentem tych działań była totalna dehumanizacja Żydów.
FIZYCZNY I PSYCHICZNY TERROR
Nadzieja na przeżycie kolejnego dnia jest potężną siłą. Śmierć jutro jest zawsze lepsza od śmierci dziś. Za obietnicę śmierci później, a nie teraz, więźniowie obozów są gotowi na wszystko. Dlatego w Treblince wystarcza 25-30 Niemców i około stu tzw. Ukraińców (jeńców sowieckich), do wymordowania ponad 800 tysięcy ludzi, w tym około 300 tysięcy w czasie trwania Wielkiej Akcji. Krzepicki, wnikliwy obserwator, zauważa: „Nie do uwierzenia, jak ludzie nauczyli się żyć już nie dniem, nie godziną, ale dosłownie minutą, i jak sprytnie wypierali z siebie myśl o zbliżającej się śmierci. Inni z pełną powagą liczyli na wyzwolenie, które może przyjść z nieba, z ziemi, wraz ze zbliżającym się końcem wojny… Było to doprawdy rozpaczliwe, jak chęć do życia robiła ludzi tak dziecinnymi, łączyła się z nadzieją, która była nic niewarta. Życie w tych warunkach, które Niemcy tak sprytnie stworzyli, powodowało, że większość młodych, zdrowych ludzi chodziła jak w jakimś letargu, niezdolni do żadnego działania, podjęcia jakiejś decyzji…„.
Jednocześnie, poza nadzieją, Niemcy wykorzystywali strach. Nie istniały żadne reguły, które gwarantowały przeżycie. Nie wystarczało natychmiastowe wykonywanie rozkazów. Ludzie, którym najpierw dawano nadzieję, że będą żyli dłużej, następnie byli bici i mordowani z każdej możliwej przyczyny lub w ogóle bez przyczyny. Uciekinier z obozu wspominał: „Kiedy przyszedł na plac dowódca obozu (przyjechał na rowerze) wybierał sobie 1–2, którzy mu się nie spodobali, kazał im się rozebrać, doprowadzał do grobu płonącego i strzelał. Podobna procedura odbywała się 2 razy dziennie, po śniadaniu i po obiedzie. Jeśli któryś chciał prosić o coś przed rozstrzelaniem, to dowódca bił go pejczem po twarzy, tak długo, jak długo tamten mówił, a następnie strzelał do niego.„
W każdej chwili za spojrzenie, gest, wyraz twarzy – za cokolwiek, co zwróciło uwagę oprawcy – więźniowie mogli być zastrzeleni. Ciągły strach i złudna nadzieja przeżycia odbierały im jakąkolwiek myśl o oporze. „Kilometr od obozu niósł się podejrzany smród gnijących ciał, palonego mięsa, do uszu robotników z lasu dochodziły głosy kobiet i dzieci, jak krzyki ptaków, jak kwiczenie świń w rzeźni. Często zdawało się nam, że słyszymy głębokie, męskie krzyki, jakby wycie, ryczenie wołów w rzeźni. Czy nie brało się to stąd, że o minutę zbyt wcześnie otworzono drzwi od komór gazowych? W wielkim zamieszaniu, w wielkiej gonitwie nie zapominano również o nas. Niemcy umieją perfekcyjnie zorganizować robotę. Każdy na swoim posterunku robi swoje. Nie pozwala się robotnikom zbyt wiele odpocząć od niebezpieczeństwa i strachu. Nie było dnia, żeby nie władowali kuli w kark kilku chłopcom. Nie było dnia, żeby każdemu nie stanęło przed oczami widmo selekcji. Jak nie dziś, to jutro – przyjdzie twoja kolej.” – opowiadał Krzepicki.
KŁAMSTWO
Holokaust opierał się na kłamstwie. Ono było najważniejsze. Jego fundamentem był utrwalony powszechnie stereotyp Niemców, jako ludzi „wyższej cywilizacji” i „wysokiej kultury”. Żydzi wierzyli w ten wizerunek. Niemcom umożliwiał on kłamanie i oszukiwanie. Na początku było więc kłamstwo na temat roli getta. Getto miało dawać iluzję bezpieczeństwa i złudę autonomii. Następnie – dla zagłodzonej i dziesiątkowanej chorobami populacji w gettach – obietnica „przesiedlenie na Wschód” miała być szansą na poprawę warunków życia. Marek Edelman, jeden z przywódców powstania w getcie, wspominał: „Wreszcie Niemcy ogłosili, że każdy, kto zgłosi się do pracy, otrzyma trzy kilogramy chleba i marmoladę. Rozdawali rumiane bochenki, a ludzie odbierali chleb i posłusznie wchodzili do wagonów. Zgłosiło się tyle osób, że każdego dnia odjeżdżały dwa transporty do Treblinki.”

Z relacji ludzi, którym udało się uciec z Treblinki, wynika, że kłamstwo było fundamentem na wszystkich etapach wędrówki do komór gazowych. W Treblince, gdy zajeżdżały pociągi z kolejnymi tysiącami ofiar, grała orkiestra, przekonując, że to cywilizowane i bezpieczne miejsce. Buty trzeba było oddać związane sznurowadłami, żeby nie pogubiły się, gdy ich właściciele będą je odbierać po wyjściu z „łaźni”, choć nikt nie wychodził z niej żywy. Napisy na stacji kolejowej miały wywoływać wrażenie, że to tylko pośredni etap między kolejną podróżą. Uciekinier z obozu, Jakub Rabinowicz, opowiadał: „Z boku placu na wysokim słupie umieszczona jest tablica z ogromnym napisem „Achtung Warschauer! Zostaliście przesiedleni by zacząć pracować. Przed otrzymaniem przydziału pracy musicie przejść kąpiel. Wszyscy muszą rozebrać się do naga. Należy pozostawić kosztowności i pieniądze natomiast trzeba zabrać ze sobą dokumenty i mydło„. Ludzi zbyt słabych, aby o własnych siłach dojść do komory gazowej, na rozstrzelanie do krawędzi dołu prowadzili funkcyjni z opaskami z czerwonym krzyżem, a zarządzając esesman nosił biały fartuch, by sprawiać wrażenie lekarza. W następnych miesiącach obok rampy kolejowej zbudowano sztuczny budynek stacyjny z atrapą zegara.
Jakub Krzywicki opowiadał: „Nieco później podszedł do nas esesman i wygłosił przemówienie. Mówił spokojnie, a chwilami nawet z humorem: „Nie bójcie się – powtarzał co chwila. – Nic wam się nie stanie”. Te trupy tutaj w baraku, czarował nas Niemiec, przywieziono do nas. Ci ludzie podusili się w wagonach z braku powietrza. My za to nie odpowiadamy. Tu każdy będzie dobrze traktowany. Każdy otrzyma zatrudnienie w swoim zawodzie: krawcy w pracowniach krawieckich, stolarze w warsztatach stolarskich, szewcy jako szewcy. Każdy dostanie pracę i chleb. Niektórzy zaczęli podawać swoje zawody. Ośmieleni podeszli bliżej, a Niemiec śmiał się szeroko i życzliwie, sprawdzał ich muskuły, poklepywał po plecach: „Tak, tak, dobrze, jesteś silny, nadajesz się!”. Rozległy się oklaski.” Inny uciekinier z obozu, wspominał: „Dla ilustracji perfidii i systemu oszukiwania niemieckiego jeszcze jeden fakt, który miał miejsce w Treblince w drugiej połowie sierpnia.(…) Pewnej nocy został zapowiedziany atak lotniczy, a w związku z tym zostały pogaszone reflektory. Komendant obawiał się, że ciemności nocy zostaną wyzyskane przez Żydów i że spróbują uciec z miejsca kaźni. Ażeby temu zapobiec kazał szef przed zgaszeniem reflektorów zebrać na placu wszystkich Żydów i wygłosił przed nimi mowę, w której z najpoważniejszą miną oświadczył że doszło do skutku porozumienie między Hitlerem a Rooseveltem w sprawie wysłania Żydów polskich na Madagaskar i że jutro rano zostaną wysłane z Treblinki pierwsze transporty.” Kolejny uciekinier cytował słowa esesmana: „To nie pensjonat, ale obóz pracy. Jako SSman gwarantuję wam, że dobrze wam będzie, będziecie dobrze jeść i spać. Ja chodziłem z Żydami do szkoły, grałem w footbola, miałem żydowskich kolegów.”. Kłamstwo trwało do samego końca. Esesman, zaganiający kobiety do komory gazowej, zachęcał „Drogie panie, szybciej, szybciej, szybciej – woda stygnie!„, choć nie było żadnej wody, a z umieszczonych u sufitu pryszniców wydobywał się gaz. Żeby otworzyć spust z gazem, wydawano komendę „wasser”.

Ale nawet to nie był koniec kłamstw. Ostatnią odsłoną gigantycznego oszustwa i ostatnim elementem zbrodni było traktowanie sprawców ludobójstwa przez władze Niemiec i Austrii po wojnie. Pozorując rozliczanie winnych, starały się, aby nie stanęli oni przed sądem, albo chociaż żeby stało się to jak najpóźniej.
Szef Operation Reinhard, Hermann Höfle, był w 1947 roku przekazany austriackiemu wymiarowi sprawiedliwości. Został przez Austriaków wypuszczony na wolność. Gdy Polska wystąpiła o jego ekstradycję, ukrywał się we Włoszech i w Niemczech. Ostatecznie został aresztowany w Austrii w roku 1961, ale zdążył popełnić samobójstwo przed rozpoczęciem procesu.
Komendant Treblinki, Franz Stangl, przez długie lata przebywał w Brazylii pod własnym nazwiskiem i pracował w zakładach Volkswagena w São Paulo. Nakaz aresztowania Stangl władze austriackie wystawiły wreszcie w roku 1961, a aresztowano go dopiero w 1967, w znacznym stopniu dzięki staraniom Simona Wiesenthala. Został skazany w roku 1970, a zmarł w 1971.
Trzeci komendant obozu, Kurt Franz, który własnoręcznie zamordował setki więźniów, skazany został dopiero w 1965 roku. Nie odsiedział wyroku. Wypuszczono go z więzienia na ostatnie pół dekady życia i dożył 84 lat w domu spokojnej starości.
Franz Suchomel, który był odpowiedzialny za doprowadzenie ofiar z wagonów do komór gazowych i za konfiskatę ich bagażu, ten sam, który zachęcał żydowskie kobiety do szybkiego wchodzenia do komory gazowej, bo „woda stygnie”, został skazany w Niemczech na sześć lat więzienia, ale zwolniony po czterech.
Kłamstwo, które umożliwiło wymordowanie milionów, trwało w Niemczech i w Austrii dłużej niż III Rzesza i nazizm.
Paweł Jędrzejewski
lipiec 2022
Zdjęcie nad tytułem: załadunek do wagonów na Umschlagplatzu